piątek, 11 marca 2016

I. Rozdział 11

- I co? – zapytał.
Razem z Łapą zmyli się z balu . Impreza nawet, nawet, ale wycofali się z bardzo prostego powodu. Czytaj: „Jimmy, Syrii jak wy pięknie śpiewacie!”. Irytujące.
- Nico – westchnął Black.
- Jak to? – zdziwił się Rogacz – przecież się całowaliście – przypomniał.
- No tak, al… chwila, a ty skąd wiesz, że się całowaliśmy? – Syriusz wysłał przyjacielowi podejrzliwe spojrzenie.
- No, bo widziałem. Gadaj.
- Poprosiła o czas, ty wścibski Łosiu.
- Ej! Bez Łosiów! Ale jeśli poprosiła o czas to czemu się całowaliście? – dopytywał James.
- Bo nie mogłem się oprzeć – wyjaśnił – właśnie! Widziałem Luniaczka i Ann. Coś jest na rzeczy?
- Remus chyba się zakochał – oznajmił Rogacz. Syriusz wysłał mu badawcze spojrzenie.
- Chyba nie za bardzo ci to pasi, co? – zapytał.
- Nie mam nic przeciwko, żeby byli razem… – wzruszył ramionami.
- Ale…
- Ale Ann nie jest mi obojętna – nie widział powodu, żeby ukrywać cokolwiek przed Łapą. On i tak zawsze się domyśli o co chodzi. Choćby nie wiadomo jak dobrze ukrywał co go męczy, to Black zawsze to wyniucha. Jak się tak zastanowić, to może dlatego zmienia się w psa – to jest mocno skomplikowane.
- Wal.
- Sam nie umiem tego wyjaśnić – powiedział, po chwili namysłu.
- A ja umiem – rozsiedli się na błoniach. Jako, że była już dziewiętnasta i koniec października było już ciemno i dwaj Huncwoci zapewne nieźle by zmarli, gdyby nie fakt, że od tyłu praktycznie płonęli – lubisz Ann, jednak nie do końca wiesz jak ją lubisz. Do niedawna była twoją przyjaciółką i nie ma co ukrywać, że byłeś z nią bliżej niż ja, czy Luniek. Widzisz niektórzy sądzą, że przyjaźń damsko-męska nie istnieje i może to stąd te skołowanie względem Ann. Taka przyjaźń jest trudna, bo możesz pomylić dwa ważne uczucia – wyjaśnił tonem znawcy Łapa. James spojrzał na niego z uniesionymi brawami. Sam by tego lepiej w słowa nie ubrał
Jak to możliwe, że on zna mnie lepiej niż ja znam siebie? – zapytał się w myślach. Powoli wygiął usta w uśmiechu.
- Ale się z ciebie poeta zrobił.

„Poezja jest chorobą niektórych ludzi, podobnie jak perła jest cierpieniem ostrygi.”
Heinrich Heine

Byli bardzo blisko. Może i za blisko. Coś w Lunatyku krzyczało, że musi się odsunąć, że tak nie może być i musi to jak najszybciej zakończyć. Jednak jeszcze coś innego sprawiło, że nie mógł się ruszyć z miejsca.
- Remus ja… – zaczęła dziewczyna.
- Ann muszę ci coś powiedzieć. Tylko błagam cię… nie krzycz. To jest naprawdę bardzo trudne. Ja… jestem wilkołakiem.
- CO?! – krzyknęła dziewczyna – Jak mogłeś to ukrywać, przecież ty… JESTEŚ POTWOREM, REMUS! Remus!
- REMUS! Od dziesięciu minut do ciebie mówię. Słuchasz mnie w ogóle? – spojrzał na nią. To tylko wyobraźnia. Jeszcze jej tego nie powiedział. Nie nazwała go potworem i nie jest na niego zła. Nie może jej powie… nie! Musi jej to w końcu powiedzieć. James ma rację. Ona nie jest taka płytka. Musi…
- HALO! Hogwart do Lupina! Jesteś tam?
- Ann muszę ci coś powiedzieć –  zaczął.
- To dobrze, bo ja do ciebie mówię od dobrych piętnastu minut. Powiedz w końcu o czym tak myślisz – zaproponowała.
- Ann… nie wiem jak zareagujesz, ale musisz wiedzieć, że – wziął głęboki oddech – jja jestem wil-wilkołakiem – Ann przez chwilę patrzyła na chłopaka z uwagą. Remus oczekiwał, że na jej twarzy pojawi się grymas przerażenia. Po chwili wygięła usta, ale nie w obrzydzeniu lecz w uśmiechu.
- Tak myślałam, kiedy mi to powiesz – przyznała – najwyższy czas LUNATYKU. Tak swoją drogą: James?
- James. Ann… czy ty coś… do niego… no wiesz… czujesz?
- Do Jamesa? Pojęcia nie mam.


„Prawdziwą miłość poznasz dopiero wtedy, gdy cierpienie innych sprawi ci ból.”
Phil Bosmans


- Łapa zbieramy się. Za chwilę północ. Mnie 1050 lat.
- Stary już ten zamek – zauważył Syriusz zbierając się z trawy – ciekawe ile jeszcze wytrzyma.
- Jeśli wytrzyma do dnia, w którym skończymy edukację, będzie dobrze – stwierdził James.
- Ale potem przyjdą nasze dzieci – przypomniał Łapa.
- Taa… dwóch chłopców i dwie dziewczynki – stwierdził ironicznie Potter i ruszył w stronę zamku.
- Ja wiem, że tak będzie – Potter nic nie odpowiedział – Ej! Ja naprawdę to wiem! ROGACZ JA TO WIEM
- Dobra, dobra, ty to wiesz. Zbieraj tyłek, bo bez nas nie dadzą rady – jęknął James.
- No idę, idę. Będę pierwszy!
- Chyba śnisz!

- Drodzy uczniowie – zaczął dyrektor – kochani nauczyciele i przede wszystkim nasi goście. Dziś o północy mija dokładnie 1050 lat od założenia naszej  szkoły. Jestem bardzo szczęśliwy, że możecie dzielić razem z nami tą wyjątkową chwilę. Do północy zostało dziesięć sekund.
- 10… 9… 8… 7… 6… 5… 4… 3… 2… 1! – wszyscy zaczęli wiwatować. W ogólnym zamieszaniu przez dobrą chwilę nikt nie zauważył ciemnozielonego dymu pozostającego się przez drzwi do wielkiej sali. Wszyscy obecni zauważyli go gdy rozpowszechnił się wokół nich.
- Cu tio jest? – przeraziła się jedna z Francuzek.
- To moja szkoła! – rozniósł się gruby, przerażający głos, od którego włos jeżył się na głowie – Ja jestem duchem tej szkoły i tylko ja mogę w niej żyć! – z dymu powoli zaczęła wyłaniać się twarz. Przerażająca, nienaturalnie wielka twarz. Była w nietypowym odcieniu zieleni, oczy były czerwone jak krew, a usta purpurowe. Dziewczyny zaczęły piszczeć, (choć warto wspomnieć, że chłopcy nie byli lepsi – czyt: Smark) nauczyciele próbowali wszystkich uspokoić, co nie za bardzo im wychodziło – WYNOŚCIE SIĘ! – twarz zaczęła się śmiać okropnym, diabelskim śmiechem, mrożącym krew w żyłach. Zanim do kogokolwiek dotarło, że mają w kieszeni takie magiczne coś, co może im się przydać, śmiech zmienił się. Zmienił się na cieńszy, weselszy i bardziej… ludzki. Krótko mówiąc: Huncwocki. Chwilę potem wielka twarz zaczynała się zmniejszać i zmniejszać, by po chwili odlecieć, jak przekłuty balon, którym jak się okazało później była. Dym powoli zaczął opadać i pojawili się zawijający ze śmiechu Huncwoci.
- Uwierzyli… – śmiał się James.
- Ja…nie… mogę – wystękał między napadami śmiechu Łapa.
- A… te miny – dodał Rogacz.
- Błagam… przecież wszyscy dobrze wiedzą, że NIKT nie może terroryzować Hogwartu – przypomniał Black.
- No NIKT oprócz nas – uściślił Potter.
- Potter, Black, Lupin, Pettigrew – wycedziła McGonagall przez zaciśnięte zęby.
- Panowie… – zaczął wesoło Black – EWAKUACJA!

„Dobrze jest, jeśli możemy robić sobie z życia żarty. Gorzej, jeśli jest odwrotnie.”
Andrzej Niewinny Dobrowolski

- Ann idziemy tańczyć? – zagadnął James. Kiedy już uporali się z McGonagall, w czym pomógł im dyrektor mówiąc: „Po to jest Halloween, by się bać”, wrócili na bal. Warto wspomnieć, że ich peleryny wciąż płonęły, cały wieczór.
- Nie jesteście jeszcze zmęczeni? – jęknęła dziewczyna – obtańczyliście chyba wszystkie dziewczyny. Z TRZY razy!
- Idziemy czwarty – pociągnął przyjaciółkę na parkiet. Tańczyli już z trzy minuty kiedy ktoś krzyknął:
- Odbijamy! – chwilę później w jego ramiona wpadła jakaś obca mu dziewczyna. Była nawet ładna, przebrana za księżniczkę i w ogóle. Tylko jak to możliwe, że głowa jej nie odpadła z powodu tony makijażu? Tańczyli z minutę kiedy znów rozległ się krzyk:
- Odbijamy! – cel zapewne tego manewru był taki, aby dziewczyny wróciły do swoich partnerów i Rogacz liczył, że za chwilę będzie znowu tańczył z Ann. Mocno się przeliczył kiedy zamiast niebieskich oczy Ann zobaczył piękne, zielone oczy wpatrujące się w niego ze strachem i niepewnością.
- James… – szepnęła. Za wszelką cenę starał się nie patrzeć jej w oczy. W te piękne, szmaragdowe, duże, głębokie… cholera jasna, OGARNIJ SIĘ POTTER! – James ja… chciałam cię… – obrazić, zranić, zadać ból fizyczny i psychiczny, wyprowadzić z równowagi – przeprosić – tego się nie spodziewałem – ja wiem, że cię zraniłam i… nie chciałam – super! – burknął w myślach – jeszcze tego mi brakowało.
- Ev… Lily ja… – rozglądał się rozpaczliwie. Zobaczył Syriusza stojącego przy piwie kremowym. Napotkał jego spojrzenie. Wzrok Rogacza mówił chyba sam za siebie, bo Łapa odłożył kufel i ruszył w ich stronę.
- Jimmy, szybko. Sytuacja alarmowa – powiedział i pociągnął go w stronę wyjścia.
- Dzięki, stary.
- Nie ma sprawy. Jak będziesz miał ochotę, wyjaśnij o co chodziło.
I właśnie dlatego, Syriusz jest jego najlepszym przyjacielem.

I. Rozdział 10

- Dziewczyny mamy trzy godziny! – wrzasnęła Dorcas, otwierając drzwi z łazienki. Wszystkie dziewczyny z dormitorium klas szóstych stroiły się właśnie na bal, który jak już widzieliśmy zaczyna się za cztery godziny.
- Co ty gadasz?! – zdziwiła się Ann – nie wyrobimy się! – dziewczyny zaczęły piszczeć przeraźliwie.

W dormitorium chłopców:
1…2… 3… 4…
- Spoko chłopaki. Mamy jeszcze trzy godziny – w świecie gdzie panuje bałagan, chaos i zabawa czterech Huncwotów grało w rzutki, nasłuchując przy tym pisków dziewczyn, aby stwierdzić ile jeszcze czasu do balu. Nazwali to „zegar piskowy”.
- Ile było? – zapytał rzucając w sześćdziesiątkę Łapa.
- Cztery. Ja tak szczerze mówiąc nie kumam bab – przyznał Rogacz, rzucając w siedemdziesiąt.
- Kto by kumał? To zbyt zagmatwane – stwierdził Black.
- No wiesz… może i są lekko świrnięte jeśli chodzi o wygląd, ale to nie zmienia faktu, że niektóre są mądrzejsze niż przeciętni chłopcy – zauważył Remus trafiając w osiemdziesiątkę.
- No i ładne… – stwierdził Łapa.
- Czy to jest ważne? – oburzył się Lunatyk.
- No wiesz… szczerze mówiąc to z brzydką na randkę bym nie poszedł – oznajmił Black.
- Czyli umówiłbyś się z najgorszą jędzą jeśli byłaby ładna? – upewnił się Lupin.
- Mmm… no tak.
- A jakby… nie wiem… nikt nie lubił twojej córki, bo jest brzydka?
- Moja córka będzie prześliczna – powiedział Syriusz – i proszę mi córki nie obrażać! – James spojrzał na niego z politowaniem.
- Zgłupiałeś? – zapytał – przecież ty nie masz córki.
- Ale będę mieć! I wtedy jej powiem co wujek Lunatyk o niej mówił! – zagroził.
Rogacz przejechał dłonią po twarzy.
- A jak będziesz miał syna? – zapytał Peter.
- Nie. Ja będę mieć córkę.
- Skąd wiesz? – zainteresował się Remus.
- Nie wiem. Mam takie przeczucie. Ja będę mieć córkę, Jimmy syna…
- Nie Jimmy.
- Remus też syna, a Peter córkę – powiedział jakby sam zdziwiony swoimi słowami.
- Może jesteś jasnowidzem? – zastanowił się Peter.
- My mamy dzieci. Chyba ciemnowidzem.

„Życie nie daje nam tego, czego chcemy, lecz to, co dla nas ma.”
Władysław Stanisław Reymont

Jak zawsze w noc duchów wielka sala udekorowana była w dyniowe lampiony oraz nietoperze. Jednak uczniowie znajdujący się na sali, mogli zauważyć, że w tym roku przybyło dekoracji, które były straszniejsze niż zazwyczaj. Stoły zostały poodsuwane na bok, zostawiając na środku miejsce na parkiet. Z tyłu stała wielka scena, lecz dziwne było, że nikt na niej nie grał. Ale cóż poradzić, że godzinę przed balem dziewczyny uznały, że nie wypada wydzierać się na cały pokój wspólny Gryffindoru, przez co nasi artyści kompletnie stracili poczucie czasu? To jest właśnie minus zegarów piskowych.
Na sali było już mnóstwo różnych przebierańców. Od wiedźm począwszy, po przez zombiaki, duchy, wróżki i inne takie.
Podsumowując wszystko było przerażające, a o to chyba chodzi w Halloween. Czyż nie?
- Albusie, gdzie oni się podziali? – zapytała przebrana za wiedźmę  McGonagall. Swoją drogą, mogła się bardziej postarać. Jej przebranie nie różniło się od normalnego stroju praktycznie niczym, oprócz koloru, który zmieniła z ciemno zielonego na czarny. Powinna wziąć przykład z profesora Dumbledore’a, któremu niezwykle do twarzy w przebraniu clowna. Oczywiście nie takiego, którego widuje się w cyrku, trochę bardziej poważnego jednak widać było, że to właśnie w tym kierunku zamierzał dyrektor.
- Nie przejmuj się Minerwo. Przyjdą na pewno – odpowiedział z uśmiechem.
- Może złapali tremę? – zmartwiła się nauczycielka transmutacji.
- Oj, Minerwo… sama w to nie wierzysz.
- No, może Black i Potter nie, ale Lupin, Pettigrew. To prawdopodobne – zauważyła.
- Wątpię, żeby się teraz wycofali – rzekł Dumbledore – to raczej nie pasuje do Huncwotów.
- Pewnie masz rację – przyznała McGonagall. Niedługo po zakończeniu tej wymiany zdań drzwi wielkiej sali otworzyły się i pewnym krokiem weszły cztery diabły. Dosłownie i w przenośni. W przenośni, ponieważ weszli Huncwoci, a dosłownie, bo postanowili całą czwórką przerabiać się za diabły. Ubrani byli w czarne spodnie i czerwone bluzki. Z włosów wyłaniały się rogi, które wyglądały jakby naprawdę wyrastały z głowy. Doczepili sobie też ogony typowe dla diabłów. Jednak największy zachwyt wzbudziły peleryny. Do połowy czarne jak smoła, od spodu czerwone jak ogień. Czemu więc wywołały taki zachwyt? – zapytacie. A dlatego, że czerwone jak ogień, są ponieważ one faktycznie od spodu płonęły. Przynajmniej tak to wyglądało. Uczniowie patrzyli na ich kostiumy z szczękami na podłodze. Nawet Ślizgoni nie kryli szoku i podziwu. Nie ma co. Nawet w świecie magii płonące peleryny są czymś nadzwyczajnym.
Huncwoci jak gdyby nigdy nic przeszli przez wielką sale i podeszli do dziewczyn stojących przy kremowym piwie. Sięgnęli po kufle i rozbawieni zdumieniem innych uczniów i nauczycieli zaczęli sączyć napój.
Spojrzeli na dziewczyny. Ann przebrana za piratkę miała luźną, białą bluzkę zapinaną na guziki i szerokie spodnie w paski. Całość uzupełniał kapelusz piracki i opaska na oko.
Dorcas miała na sobie długą, białą suknie, twarz pomalowała również na biało, a włosy spięła w luźny kok. Wyglądała jak przerażająca zjawa.
Shara postanowiła przebrać się za typową wiedźmę. Czarne włosy podtapirowała, na twarz nałożyła ostry makijaż, ubrana była w czarną suknie do kostek. Wszystkie wyglądały przeuroczo.
- Odezwie się ktoś w końcu? – zaproponował niewinnie(!?) Łapa.
- Ty się odezwałeś, geniuszu – zauważył Rogacz. Black pokazał mu język, na co odpowiedział mu śmiech przyjaciela.
- Um… chłopaki… – zaczęła Ann – może zechcecie wyjaśnić jakim cudem wasze peleryny płoną, a wy nie?
- Nie… tajemnica zawodowa – wyjaśnił James. Ann uniosła ręce w geście poddania.
- Świetnie. To jeśli w ciągu jakiś następnych trzydziestu minut nie macie zamiaru spłonąć, to jazda na scenę! – Huncwoci odłożyli do połowy puste (lub pełne, jak kto woli ;-) – dop. autorki) kufle i ruszyli w kierunku sceny.  Nie zwracając uwagi na rosnące zdziwienie uczniów zaczęli grać.


Klik Rogacz:
Looking for the one tonight
But I can’t see you
Cause I’m blinded by all the lights, ooh
And I can never get it right
I need a breakthrough
Why are you so hard to find? Ooh

Łapa:

I’ve been searching every city
Never giving up
Until I find my angel
Diamond in the rough
Looking for a signal
Baby turn it up tonight


R&Ł
Come on get loud loud, let it out
Shout it out from the rooftops
Come on get loud
’till they shut us down
Come on get loud loud
Let it out
Show me everything hat you’ve got
Come on get loud loud
I need you now
Baby let me hear it loud

Na Na Na Na Na Naa
Na Na Na Na Na Naa
Na Na Na Na Na Naa


Ł:
Looking for the light to shine
To start a fire
Girl l’ll be the first in line, ooh


R:
And baby when our starts align
We can’t get no higher
You just give me a sing


R&Ł:
Come on get loud loud
Let it out
Shout it out from the rooftops
Come on get loud’ til they shut us down
Come on get loud loud
Let it out
Show me everything that you’ve got
Come on get loud loud
I need you now
Baby let me hear it loud

Na Na Na Na Na Naa
Na Na Na Na Na Naa
Na Na Na Na Na Naa

Come on get loud loud
Let it out
Shout it out from the rooftops
Come on get loud
’til they shut us down
Come on get loud loud
Let it out
Show me everything that you’ve got
Come on get loud loud
I need you now
Baby let me hear it loud

Na Na Na Na Na Naa
Na Na Na Na Na Naa
Na Na Na Na Na Naa


R:
Baby let me hear it LOUD


R&Ł:
Na Na Na Na Na Naa
Na Na Na Na Na Naa
Na Na Na Na Na Naa


Ł:
Baby let me hear it LOUD


R&Ł:
Na Na Na Na Na Naa
Na Na Na Na Na Naa


R:
I’ve been looking for the one tonight…


Chwilę po tym jak padła ostatnia nuta rozległy się ogłaszające brawa i piski dziewcząt. Huncwoci wymienili pełne zadowolenia uśmiechy. McGonagall patrzyła na wychowanków z szerokim uśmiechem, profesor Slughorn był jedną z osób klaszczących najgłośniej. James już wiedział, że nauczyciel kombinuje, jakby tu wyciągnąć Huncwotów do klubu ślimaka. Ann uniosła kciuki w górę, Dorcas klaskała i uśmiechała się od ucha do ucha, Shara wysłała Peter’owi buziaka. James dalej wodził wzrokiem po widowni. Francuski poprzebierane głównie za księżniczki i wróżki wdzięczyły się do nich, na co on puścił im oczko. Wszyscy stali przy scenie… nie. Dwie osoby stały z boku sali. James dopiero teraz je zauważył. Jedną z nich, jak można było przewidzieć, był Snape. Jak zwykle zawistny nie może znieść, że Huncwoci cieszą się jeszcze większym zainteresowaniem. Drugą osobą była Lily Evans. Kiedy Rogacz ją zobaczył poczuł, że nogi ma jak z waty. Bowiem przebrana była za anioła. Pięknego, rudowłosego anioła. Ubrała białą sukienkę za kolana, z tyłu przypięte miała jasne skrzydła ozdobione brokatem. Nad głową miała złotą aureole, całość uzupełniał delikatny, jasny makijaż.
Z rozmyślań wyciągnął go ból w żebrach.
- Auć! – jęknął – co? – burknął w stronę Łapy.
- Co teraz? – zapytał
chłopak.
- Eee… cokolwiek.


Klik
Łapa:
You like the good boys
So I’m not invited to the plans you make
When you’re with your friends
But you know bad boys
You can’t deny it
They can always show you where the fun begins


R:
Hey now, baby
No doubt about it
Girl, you drive me crazy
I’m pleading guilty
To the way you make me
Wanna steal your heart


Ł:
Call me criminal
I won’t deny
You make me want it all
Everything you are
So lock it up
Go on and try it
No matter what you do
I’m gonna steal your heart


R:
I confess
I kind of like it
That you’re innocent
Keeping up your guard
I’ll break it down
So you can’t hide it
No matter what you do
I’m gonna steal your heart


Ł:
You’re a good girl
The perfect picture of an angel smile
From a magazine
But it’s a new world
And I know somewhere
There’s a side of you
No one’s ever seen


R:
Hey now, baby
No doubt about it
Girl, you drive me crazy
I’m pleading guilty
To the way you make me
Wanna steal your heart
Steal your heart 


Ł:
Call me criminal
I won’t deny
You make me want it all
Everything you are
So lock it up
Go on and try it
No matter what you do
I’m gonna steal your heart


R:
I confess
I kind of like it
That you’re innocent
Keeping up your guard
I’ll break it down
So you can’t hide it
No matter what you do
I’m gonna steal your heart


Ł:
Gonna keep it
Just like a secret
Baby believe me
You gotta feel it
And you’ll have everything you need


R:
You like the good boys
So I’m not invited to the plans you make
When you’re with your friends
But you know bad boys
You can’t deny it
They can always show you where the fun begins


Ł&R
Call me criminal
I won’t deny
You make me want it all
Everything you are
So lock it up
Go on and try it
No matter what you do
I’m gonna steal your heart

I confess
I kind of like it
That you’re innocent
Keeping up your guard
I’ll break it down
So you can’t hide it
No matter what you do
I’m gonna steal your heart


Uczniowie po raz kolejny zaczeli klaskać.
- Schodzimy? – zapytał Rogacz. Odpowiedziały mu kiwnięcia głów. Wśród wiwatów zeszli ze sceny.
- Świetny występ chłopaki – powiedziała z uznaniem Ann
- Ja nie wiedziałam, że wy śpiewacie – przyznała Dorcas. Syriusz spojrzał na nią.
- Teraz, albo nigdy – usłyszał Rogacza. Kiwnął głową.
- Raz psu śmierć – stwierdził. James poklepał go po plecach. Łapa poszedł do Meadsown.
- Zatańczysz? – zaryzykował. Dorcas wyglądała na zaskoczoną, ale przytaknęła. I mimo, że Black miał kostium diabła, był w siódmym niebie. Po chwili na parkiet doszli Peter i Shara. James spojrzał na Lunatyka, który patrzył na Ann jakby też chciał zaprosić ją do tańca. Poszedł do niego.
- Podoba ci się – stwierdził sięgając po nieskończone piwo kremowe. Remus spojrzał na przyjaciela i westchnął.
- Wiesz kim jestem.
- A to ma znaczenie? – zapytał Rogacz.
- Ma. Kto by chciał być z wilkołakiem? – mruknął.
- Znasz Ann. Nie jest taka płytka, żeby się od ciebie odwrócić z powodu futerkowego problemu – stwierdził.
- Ludzie myślą, że mam wyjątkowo agresywnego królika – przyznał z uśmiechem – może masz rację…
- Nie może tylko na pewno.
- Ale załóżmy, że ona też coś do mnie czuje. Nie mogę z nią być, kiedy ona nie wie kim jestem – przypomniał Remus.
- Może to najwyższy czas jej powiedzieć? – zaproponował Potter – jedziesz – pchnął go w stronę Ann.
- Eee… zatańczymy? – wyjąknął. Dziewczyna spojrzała na niego lekko zaskoczona, ale kiwnęła głową. Ruszyli w stronę tańczących par.
- Bawimy się w swatkę? – usłyszał głos. Uśmiechnął się do dyrektora.
- Tak jakby – powiedział.
- A sam siebie nie zeswatasz? – zapytał Dumbledore.
- Nie za bardzo… – westchnął – to głupie.
- Jeżeli to cię męczy, zapewne jest inaczej – zauważył profesor.
- Nie wiem czy to pana zainteresuje – mruknął.
- Widzisz, jednym z obowiązków dyrektora jest pomaganie uczniom w rozwiązywaniu problemów.
- Chyba nie takich – stwierdził James.
- Jeśli tak myślisz – uśmiechnął się do chłopaka.
- Umm… przepraszam pana, ale muszę…
- Oczywiście. Idź, idź.

„Słowo starość można jedynie osłodzić słowem mądrość.”
Lidia Jasińska

Leciała akurat wolniejsza piosenka. Syriusz objął Dorcas w pasie. Ona zarzuciła mu ręce na szyje.
- Dorcas… – zaczął Łapa – ja… bo ty… – wziął głęboki oddech – od pewnego czasu coś do ciebie czuje.
- Coś do mnie czujesz? – powtórzyła wolno dziewczyna – co?
- No… ty mi się… podobasz, ale bardziej niż normalnie. I ja wiem, że ty myślisz, że ja tak naprawdę cię nie kocham i niedługo rzucę, ale to nieprawda, bo ja… – spojrzała na niego wyczekująco – zna…. cholera. Nie wiedziałem, że tak trudno to powiedzieć – przyznał.
- Co? – zapytała Meadsown mimo, że dobrze znała odpowiedź.
- Kocham cię Dorcas – szepnął – kocham cię jak jakiś debil, jak największy głupek. Kiedy jesteś w pobliżu nie mogę się na niczym skupić, nie mogę oderwać od ciebie wzroku. Dorcas nigdy w życiu się tak nie czułem. Jakbym był od ciebie zależny, jesteś dla mnie jak powietrze. Żyć bez ciebie nie mogę. Jesteś jak narkotyk, od którego się uzależniłem. Nie ma dnia, żebym o tobie nie myślał, jesteś tą jedyną i teraz to czuje. Jestem w tobie zakochany po uszy. Kocham cię. Najbardziej na świecie – dziewczyna patrzyła na Łapę ze łzami w oczach. Syriusz Black, w którym od czwartej klasy była zakochana, jeden z czwórki Huncwotów, jeden z najprzystojniejszych chłopaków w szkole teraz TU właśnie na tym balu wyznaje jej miłość. To jak spełnienie jej marzeń, ale…
- Syriuszu, ja nie mogę powiedzieć, że jesteś mi obojętny… – tak bardzo chciała teraz przestać mówić i na tym zakończyć swoją wypowiedź. Jednak musiała dodać: – ale nie mogę mieć pewności, że nie będę twoją kolejną zabawką. Ja… nigdy nie myślałam, że będę w takiej sytuacji, proszę cię… o czas. Daj mi czas – zakończyła. Black z spojrzał na nią i pokiwał głową.
- Dobrze. Ale… musze coś jeszcze zrobić – oznajmił. Uniósł jej lekko twarz, założył kosmyk włosów za ucho i złożył na jej ustach delikatny pocałunek – masz tyle czasu ile tylko chcesz – szepnął i odszedł. Tak poprostu. Zniknął.

I. Rozdział 9

- Chodźmy już na obiad… – marudził Syriusz. Wszyscy Huncwoci siedzieli w swoim dormitorium czekając, aż Peter coś im powie. Łapie znudziło się już czekanie, lecz pozostała dwójka była bardzo ciekawa, co takiego Glizdogon ma im do powodzenia.
- Gadaj no Peter… – jęknął James – na trzy. Raz…Dwa…. Trzy!
- Jestem z Sharą! – krzyknął w chwili, w której Rogacz powiedział „trzy”.
- Woo! Stary, to gratulacje! – powiedział Potter.
- Super, brawo Pete – mruknął Lunatyk.
- Ekstra, Glizdek! Czyli z nią spędziłeś cały wczorajszy dzień? – zapytał Black. Peter pokiwał nieśmiało głową – no to gratuluję! Idziemy na obiad – rozkazał i pociągnął przyjaciół w stronę drzwi.
- Ee… Łapa fajnie, że pomagasz, ale my umiemy chodzić – przypomniał James.
- No to ruszcie tyłki, bo za chwilę przejdę na kanibalizm! – burknął. Po chwili całą czwórką siedzieli już w wielkiej sali, gdzie zaczęli ze spokojem konsumować swój posiłek. No… może Peter nie tak spokojnie.
- Możesz nie jeść jak świnia? – warknął James, kiedy blondyn po raz trzeci opluł go zawartością swojej buzi. On pokiwał głową i spłonął rumieńcem. Ann prychnęła i nachyliła się do Rogacza, po czym szepnęła mu na ucho:
- Byłam pewna, że jest szczurem.
Zapewne gdyby nie fakt, że chwilę wcześniej James upomniał Petra, sam oplułby się teraz sokiem z dyni. Spojrzał na Ann ze zdziwieniem i przerażeniem w oczach.
- Skąd ty… – urwał, bo w tej chwili wstał dyrektor.
- Drodzy uczniowie! – zaczął wesołym tonem – pragnę was poinformować, że w tym roku wypada 1050 rocznica założenia Hogwartu… – przerwał na chwilę, ponieważ po sali rozniosły się podniecone szepty – Ekhm…!- wszyscy umilkli – z tej okazji organizujemy Turniej Hogwartu. Dla tych co nie wiedzą w tym Turnieju udział biorą reprezentanci trzech magicznych szkół. Po dwóch z każdej szkoły. Mam też wielką przyjemność ogłosić, że reprezentantami Hogwartu zostają: James Potter i Syriusz Black – przez chwilę panowała cisza, lecz po chwili wielka sala wybuchła wiwatami. Dwaj Huncwoci wstali z miejsc, a kiedy wrzawa opadła zajęli je z powrotem – 1050 lat minie dokładnie 31 października o dwunastej w nocy. Organizujemy więc bal halloweenowy. Na, który…! – powiedział głośno, żeby przekrzyczeć podniecone szepty – przybędą dwie pozostałe szkoły. Jako, że będzie to bal halloweenowy przebranie jest OBOWIĄZKOWE – podkreślił – to już wszystko, możecie powrócić do posiłku.
- To za co się przebrieramy? – zapytał Remus.
- A wiesz co zaproponowałby Filch? – odpowiedział pytaniem Syriusz.
- Szkodniki? – wtrącił Peter. Lunatyk ukrył twarz w dłoniach.
- Bez komentarza, Pete.

„Lepiej osła poganiać, niż z głupcem dyskutować.”
Sokrates

Po obiedzie Rogacz za wszelką cenę starał się znaleźć chwilę, żeby porozmawiać z Ann w cztery oczy. Było to nie lada wyzwanie biorąc pod uwagę:
a) Syriusza, który dzisiaj postanowił omówić z Jamesem najnowszą taktykę w quidditchu.
b) Dorcas, która po pogodzeniu z przyjaciółką nie odstępowała jej na krok.
c) Remusa, który cały dzień ględził o nauce.
d) Tłum uczniów pytających o Turniej.
Kiedy taka sposobność się przydarzyła, zawsze ktoś im przeszkadzał. Nie tym razem.
- Ann MUSIMY pogadać – stwierdził i odciągnął ją od reszty dziewczyn. Ruszyli w stronę pokoju życzeń. James był już mocno wzburzony przez uczniów, którzy na każdym kroku osaczali go i pytali np. Czy się boi? Jak myśli co będzie musiał robić? itd. Dlatego kiedy podeszły do niego jakieś dwie dziewczyny zbył je niepoprawną Łaciną.
- Nie tak ostro Rogaś – zganiła go Ann. Spojrzał na nią ze złością. – O nie! Nie na mnie te oczka – wyrwała mu rękę. – Rozumiem, że jesteś zły i masz dość tych wszystkich pytań, ale nie masz prawa wyżywać się na Bogu ducha winnych ludziach. Jeśli chciałeś ze mną pogadać o tym co powiedziałam na śniadaniu, mogłeś poprosić, a nie zachowywać, jak zachowujesz – James poczuł się trochę głupio, tym bardziej, że Ann nie krzyczała i mówiła bez złości, raczej z żalem, rozczarowaniem i przyganą. Potter westchnął.
- Wiem masz rację. Przepraszam – powiedział szczerze.
- Dobrze, teraz możemy pogadać – stwierdziła. W spokoju doszli już do pokoju życzeń gdzie usadowili się wygodnie w złotych fotelach.
Pokoik był mały, przytulny i wyglądem przypominał trochę pokój wspólny Gryffindoru, tyle że ściany były jasnobrązowe i nie było okien.
- Wiesz? – zapytał cicho. Kiedy blondynka przytaknęła dodał – skąd? – dziewczyna uśmiechnęła się ponuro.
- Spostrzegawczość, oraz umiejętność logicznego myślenia – wyjaśniła. Rogacz uniósł brwi – widziałam was przez okno – burknęła.
- Co widziałaś? – dopytywał Potter.
- Najpierw jak idziecie z Łapą i Glizdkiem, a potem jak tą samą drogą idzie wielki czarny pies, jeleń i wilkołak. I… możliwe, że to złudzenie optyczne, ale wydawało mi się, że na psie siedzi szczur – wytłumaczyła.
- Ann…
- Nikomu nie powiem i nie odsunę się od Lunatyka, ale pozwól, że teraz ja zadam pytanie: Czemu mi nie powiedzieliście? – spojrzała na chłopaka wyczekująco.
- Remus chciał zachować to w tajemnicy. Nawet nam nie powiedział. Sami się domyśliliśmy – dodał widząc jej pytające spojrzenie – uważa, że rodzice nie będą chcieli, żeby ich dzieci uczyły się z wilkołakiem – westchnął – z resztą… ja na jego miejscu, też bym wolał to ukryć – przyznał. Ann pokiwała głową w zamyśleniu.
- Ale nie mów Remusowi, że wiem. Chce poczekać, aż sam mi powie.
- Rozumiem.
- Od kiedy wiecie? – zapytała.
- Od trzeciej klasy. W piątej zostaliśmy nielegalnymi animagami. Ja zmieniam się w jelenia, Syriusz w psa, a Peter w szczura. A ty kiedy to rozszyfrowałaś.
- Niedawno. Jakieś cztery dni temu. Biedny Remus – westchnęła – musi mu być ciężko.
- Jest.

„Trzeba, żeby z czyjegoś powodu bolało serce. Dziwne, ale bez tego życie jest puste.”
Wasilij Rozanow

31 zbliżał się wielkimi krokami. Tematem głównym w Hogwarcie był nadchodzący bal halloweenowy, jak i przyjazd zagranicznych gości. Szkoła była przepełniona plotkami i przypuszczeniami związanymi z Turniejem.
Czwórka przyjaciół zadbała, by czas oczekiwania na bal nie był zbyt spokojny. Wiązało się to z fajerwerkami, łajnobombami i innymi przyrządami doprowadzającym Filcha do płaczu.
- Chłopaki! – dwa dni przed balem do dormitorium Huncwotów wpadła Ann. Chłopcy prowadzili właśnie jedną z filozoficznych i pełnych mądrości rozmów na temat żartów.
- Ty GÓWNO wiesz człowieku! GÓWNO wiesz!
- Jeżeli odpalając pięć minut przed wybuchem, wybucha na 90 stopni to…
- Przepraszam, że przerywam te mądrą wypowiedź, swoją drogą Łapa to było bezsensu, ale mam propozycje – powiedziała głośno Ann. Teraz Huncwoci zwrócili na nią swą, jakże cenną uwagę.
- No wal – zachęcił James.
- Wystąpicie na balu hallowenowym! – krzyknęła. Huncwoci spojrzeli po sobie z głupimi minami.
- Ekstra! – krzyknął Rogacz – Nie ma mowy – Reszta pokiwała głowami. Ann wzruszyła ramionami.
- To macie problem. Bo już was zgłosiłam.
Co za los.


Kiedy nastał dzień oczekiwany przez, zarówno uczniów jak i nauczycieli, równo o piętnastej wszyscy uczniowie zebrali się przed zamkiem, gdzie oczekiwali na zagranicznych gości. Nikomu specjalnie się nie chciało czekać na dworze w taką pogodę. Nad zamkiem zbierały się burzowe chmury, które nie wróżyły nic dobrego. Wiatr z całą swoją siłą wiał uczniom i nauczycielom w twarz. Czyli krótko mówiąc: pogoda idealna na wylegiwanie się w pokojach wspólnych, ale na pewno nie na stanie przed szkołą i czekanie na uczniów z innych krajów.
Panowała napięta cisza, podczas której każdy próbował dostrzec coś, co oznacza przybycie pozostałych szkół. Nikt jednak nie zaangażował się w wypatrywanie obcokrajowców jak dwóch Huncwotów.
- Żadnych Will na horyzoncie! – wydarł się Rogacz. Siedział na miotle z lunetą w ręce, wypatrując czegoś na niebie – ty coś masz?! – podleciał do Blacka, który wpatrywał się przez lornetki na jezioro.
- Nic – James wrócił na pozycję. Minęło pięć, dziesięć, piętnaście minut, aż…
- ŁAPA! Konie na dwunastej! – jako, że kompletnie nikt (poza dwójką przyjaciół) nie wiedział gdzie jest dwunasta, więc wszyscy podążyli po prostu za wzrokiem Rogacza. Faktycznie. Przez niebo leciał zaprzęg wielkich, złotobrązowych skrzydlatych koni. Ciągnęły one wielki, niebieski powóz wyglądający z dołu jak latający dom.
- Wille! – wrzasnął Syriusz. Uczniowie stojący z przodu cofnęli się gwałtownie, kiedy olbrzymi powóz z przerażającą szybkością zaczął zniżać się do lądowania. Sekundę później konie wylądowały obok nich, a zaraz potem cały powóz.
- Drodzy uczniowie, delegacja Beauxbatons – oznajmił Dumbledore i zaczął klaskać, a po chwili dołączyła do niego reszta szkoły Drzwi powozu otworzyły się. Wyszedł jakiś chłopak ubrany w jasnoniebieską, cienką szate. Wysunął schodki i cofnął się z szacunkiem. Przez drzwi wyszła kobieta ubrana w bordowo-fioletową szatę. Była dość wysoka, szczupła, na oko miała z czterdzieści pięć lat, miała ładną twarz na, której był makijaż odpowiedni do osoby w jej wieku.
- Droga Madame Lemaire – zwrócił się do niej dyrektor – witamy w Hogwarcie.
- Dumbly-dore – odparła Madame Lemaire wysokim głosem – Mam ‚adzieję, że masz się ‚obrze?
- Jestem w świetnej formie, dziękuję – odrzekł Dumbledore.
- Moi uczniowie – powiedziała Madame Lemaire, machając dłonią w kierunku karety.
- Czy Wagner ‚uż przyjechał? – zapytała Madame Lemaire
- Powinien być już za chwilę – odparł Dumbledore – Chcielibyście zostać i powitać go tutaj, czy wejść do środka i trochę się ogrzać?
- Og’ac. Ali ‚oje rumaki wymagają ‚ilnej ręki – stwierdziła Madame Lemaire.
- Nasz gajowy będzie zachwycony, zajmując się nimi – upewnił ją Dumbledore – Zaraz powinien tu być.
- One ‚ą bardzo ‚ilne..
- Zapewniam się, że Hagrid wywiąże się z tego zadania doskonale – uśmiechnął się Dumbledore
- Skoro tak… – westchnęła Madame Lemaire, kłaniając się lekko – proszę, powiedz ‚agridowi, że te ‚onie ‚iją tylko czystą whisky.
- Zajmę się tym – odparł Dumbledore, również się kłaniając
- ‚odźcie – powiedziała Madame Lemaire władczo do swoich wychowanków, a tłum uczniów Hogwartu rozstąpił się, by przepuścić ją i jej uczniów na kamienne schody. James i Syriusz wypatrywali wzrokiem ładnych dziewczyn.
- Ula la! Franciuski! – ucieszył się Rogacz.
- Niezłe! – dodał Łapa.
- Lepiej od razu sobie odpuść, Potter – usłyszeli za sobą ironiczny głos.
- Tak, jasne Smarku – warknął Potter odwracając się do Snepe’a – Bo dziewczyny na pewno wolą takie tłusto włose poczwary jak ty – Syriusz parskną śmiechem, który jak zwykle przypomniał trochę szczekanie psa.
- Taa… Śmierdzielusy zawsze w modzie – dodał.
- Wy… – Severus sięgnął po różdżke.
- Co się tu dzieje?
- Czego Evans?
- Odłóż te różdżkę!
- Nie rozkazuj mi!
- Zrobisz coś Smarku?!
- Żebyś wiedział!
- Uspokójcie się!
- Nie wtrącaj się Evans!
- Bo co mi zrobisz Potter?!
- Spadajcie!
- Zamknij się Śmierdzielusie!
- Odwal się Black!
Potem wybuchł chaos. Cała czwórka trzymała w rękach różdżki, wydzierali się na siebie i używali słów nie do końca cenzurowanych. Zapewne doszłoby do użycia przemocy, gdyby nie…
- DOŚĆ! POTTER, BLACK, SNEAPE, EVANS ZA MNĄ!
McGonagall.
- Minerwo, lepiej zostań tu z uczniami – zaproponował, ku zdziwieniu (James i Syriusz) i przerażeniu (Lily i Severus) awanturników dyrektor – Ja zajmę się tą czwórką. Przeproś ode mnie Paula. Powiedz, że spotkamy się na balu. Chodźcie – całą czwórką ruszyli za dyrektorem. Szli w kolejności: oburzeni James i Syriusz, zmartwieni Lily i Snape. Doszli do gabinetu dyrektora, w którym Huncwoci przebywali tak często. Dumbledore wskazał im miejsca, po czym sam usiadł za biurkiem i spojrzał na uczniów z naganą.
- Więc możecie mi powiedzieć, co się stało? – zapytał. Znów zaczęło się zamieszanie. Przekrzykiwali się, jeden przez drugiego.
- CISZA! – zagrzmiał dyrektor. Natychmiast zamilkli – Lily…
- Ja usłyszałam jak Black i Potter kpią z Severusa – wyjaśniła Evans. Dyrektor zwrócił się w stronę Rogacza i Łapy. Oni zrobili oburzone miny.
- On zaczął – Syriusz wskazał palcem na Snape’a. James opuścił mu rękę i rzucił spojrzenie „dobrze ci?” – Um… to jest: bo on nas sprowokował – poprawił się, uśmiechając dumnie.
- Pierwszy zaczął nas obrażać, a Evans przyszła w połowie. Jak zwykle z resztą – powiedział oschle Rogacz.
- Dobrze. James, Syriusz zostańcie jeszcze na chwilę. I proszę was, następnym razem po prostu unikajcie swojego towarzystwa.
- Dobrze dyrektorze. Przepraszamy, to się więcej nie powtórzy – Severus i Lily wyszli z gabinetu.
- Chłopcy, dwie sprawy. Pierwsza: wiecie dobrze co myślę o waszych kłótniach ze Ślizgonami… Nie interesuje mnie kto zaczął – dodał kiedy Syriusz otworzył usta, żeby coś powiedzieć – mówiłem wam już, że kiedy oni was zaczepiają musicie…
- Po prostu ich ignorować – zakończyli chórem.
- I druga sprawa: była u mnie panna Johnson twierdząc, że powinniście wystąpić na balu halloweenowym.
- No tak, szczerze mówiąc to, trochę nas wrobiła – przyznał James.
- To bez znaczenia, ponieważ pokazała mi wspomnienie z waszym występem. Uważam, że świetnie się do tego nadajcie. Macie jeszcze jakieś piosenki? – zapytał dyrektor.
- Tak, mamy jeszcze kilka – odpowiedział Black.
- To wspaniale! Już nie mogę się doczekać.

I. Rozdział 8

- Masz coś? – usłyszał głos Syriusza. Przewrócił właśnie stronę 158 w „Najprzydatniejszych sztuczkach magicznych„. Szczerze mówiąc wątpił, żeby zmiana talerza w statek kosmiczny, była godna nazwania przydatną sztuczką. Ciekawą, zabawną, fajną, ale nie przydatną.
- Jeżeli mają zamiar wysłać na nas kosmitów, to tak – mruknął. Łapa spojrzał na niego zdezorientowany.
- Hę? – Rogacz pokazał mu książkę. Black parsknął śmiechem – to może być przydatne. Wyobraź sobie miny Ślizgonów, jak sobie obiad jedzą i siuuu…! Talerz w statek kosmiczny! – Rogacz wyszczerzył zęby – I owsianka Smarka w kosmitę!
- Łapa, odbiegliśmy od tematu. Tu nie ma NIC przydatnego – jęknął.
- Nie załamuj się, stary! Coś znajdziemy. O! Na przykład
to… jak wyczarować kubek z cyrako… nie, to głupie.
- Zobacz spis treści – poradził Rogacz.
- Wróżyć z ręki…
- Głupota.
- Animagia…
- Jakbyśmy nie umieli.
- Światło, bez światła…
- Co to za brednie?
- Jedzenie, które może zjeść…
- I to jest przydatne?
- Magia Bezróżdżkowa…
- Ee ta… chwila co? Otwieraj!
- Magia bezróżdżkowa – w czasach starożytności czarodzieje nie umieli jeszcze wytwarzać różdżek, przez co używali magii, dzisiaj zwanej bezróżdżkową. Jest o wiele trudniejsza do opanowania niż, gdy używa się różdżki. Jej plus jest taki, że kiedy opanuje się już jedno zaklęcie, wszystkich innych nie trzeba się już uczyć. Ten rodzaj magii przypomina, niekontrolowane użycie mocy przez młodych czarodziejów. To Chyba mamy robotę.
”Nie ma takiej rzeczy, której nie można by osiągnąć pracą. Nic nie leży poza jej zasięgiem. Złe obyczaje przemienia w dobre, niszczy złe zasady, a odradza dobre. Jest w stanie uczynić z człowieka anioła.” Mark Twain
- Dobra, to jeszcze raz. Wingardium Leviosa – James machnął ręką. Książka, która miała się unieść drgnęła, lecz nic poza tym – no kur…czę! Czemu nie wychodzi? – jęknął.
- Nie wiem… ale to się robi nudne… siedzimy nad tym już z dwie godziny… aż dziwne, że Pomfrey mnie jeszcze nie wywaliła – powiedział Łapa.
- Nie wywali. Sconfundusowałem ją – wyjaśnił.
- Nie łatwiej powiedzieć: rzuciłem Confundusa? – zapytał Syriusz.
- Weź mnie, stary za słówka nie łap! Wingardium Leviosa! – znów to samo – Alarte Ascendare! – krzyknął zdenerwowany. Książka uniosła się w powietrze, przeleciała przez salę szpitalną i z hukiem uderzyła w ścianę. Chłopcy spojrzeli na siebie – chyba już wiem jak to zrobić.
- No to wal.
- Pamiętasz, co było w tej książce? Że przypomina to niekontrolowaną magię młodych czarodziejów. Kiedy pierwszy raz użyłeś magii? – zapytał Rogacz.
- Em… jak się ostro wkurzyłem na matkę. Pół kuchni wyleciało w powietrze – powiedział z uśmiechem.
- Więc trzeba się ostro wkurzyć, żeby się udało. Wtedy reszta się… odblokuje. Dawaj, teraz ty.
- Reducto! – stolik, w który celował Black zmienił się w drobny proch. Spojrzeli na siebie z głupim minami. Machnęli rękami i wszystko, wróciło do pierwotnego stanu.
- Udało się! – ucieszył się Rogacz.


„Wykonuj swoją pracę z całego serca, a odniesiesz sukces. Konkurencja jest tak mała.” Elbert Green Hubbard

W dormitorium dziewczyn z klas szóstych:
Ann, Dorcas, Alicja i Shara siedziały na łóżku u tej pierwszej i śmiały się w najlepsze. Rozmawiały o chłopakach, ubraniach, nauce i znowu chłopakach. Prawdziwa babska impreza. Nikt by nie podejrzewał, że w tym pomieszczeniu jest jeszcze jedna dziewczyna, odsunięta od reszty. Wyżej wymienione dziewczyny wcale nie są wredne, egoistyczne i nie uważają się za królowe szkoły. Lily została odsunięta z własnej winy. Tak naprawdę za długo kłamała, za długo udawała, że nic nie czuje do pewnego uroczego rozczochrańca. Lily Evans- prefekt Gryfindoru, najlepsza uczennica, a także obiekt westchnień Jamesa Pottera.
Teraz jest na siebie tak strasznie zła. Jak tylko pomyśli o tym przystojnym Huncwocie, który teraz leży w skrzydle szpitalnym z zapaleniem płuc, płakać się jej chce. A najgorsze, że to jej wina! Chciała mu powiedzieć, że go kocha, ale kiedy usłyszała jak się do niej odzywa, zrozumiała, że… dla niej nie ma już miejsca w jego sercu. Postanowiła, że wyjdzie z tego z twarzą i naopowiadała mu głupot, nie wiedząc jak bardzo zabolą go te słowa.
Przecież on też nie jest bez winy! – Próbowała się usprawiedliwić – co on mi powiedział?! „Byłaś czymś co chciałem, a czego nie mogłem mieć”.
Ale potem dodał, że to dlatego, że był rozpieszczonym gówniarzem. To takie nie w jego stylu – ktoś by mógł pomyśleć, że Lily zakochała się w Potterze w chwili, w której on przestał się za nią uganiać, ale to nieprawda. Prawda jest taka, że Lily już od dawna jest zakochana w Rogaczu. I teraz gdy, myślała, że w końcu mogliby być razem, okazało się, że straciła już swoją szansę. Miała tyle lat, tyle okazji, a teraz po prostu James już jej nie kocha.


„Kocha się tylko to, od czego się cierpi.” Gustave Flaubert

- I masz się nie przemęczać, jeść zdrowo, uniknąć kłopotów…
- Ale one same do mnie przychodzą – oburzył się James. Miał właśnie wyjść ze skrzydła szpitalnego, ale pani Pomfrey jakoś nie zbiera się na zakończenie kazania pt: „Dbaj o siebie, bo jutra nie dożyjesz”.
- Pani Pomfrey, ja się nim zajmę. Teraz musimy iść na śniadanie – uratował go Syriusz.
- Dobrze, idźcie. Tylko pamiętaj Potter… – już ich nie było.
- James! Wypuścili cię z więzienia? – zapytała Ann kiedy dotarli już do Wielkiej Sali. Rogacz parsknął śmiechem.
- Więzienia… dobrze powiedziane – mruknął.
- Oh, nie o to chodzi – Jonshon machnęła zbywająco ręką – krążyły plotki, że cię zatrzymali i jesteś w pace – Potter zakrztusił się sokiem dyniowym, który właśnie pił. Syriusz poklepał go po plecach – Ale jak już wyszedłeś na wolność, to tata Julii Seles nie będzie już potrzebny. Julia powiedziała, że jej tata zajmuje się prawem czarodziejskim i dopilnuje, żebyś został uniewinniony – blondynka wstała z miejsca – pójdę jej powiedzieć, że jesteś już wolny i podziękować za dobre chęci…
- Czekaj! To nie powiedziałaś jej, że jestem w skrzydle szpitalnym? – zdziwił się James.
- Chciałam – odpowiedziała robiąc minę niewiniątka – ale była tak podekscytowana perspektywą pomocy tobie, że nie chciałam jej rozczarować. Dori, idziesz? – zaproponowała przyjaciółce. Ta wstała i odeszła razem z Ann w stronę stołu Krukonów.
- Dość szybko jej wybaczyła – zauważył Remus.
- Znasz przecież, Ann. Nie jest zbyt pamiętliwa – przypomniał Rogacz.
- Ale ona jest ładna… – westchnął Black. James przewrócił oczami.
- Posłuchaj mnie. Słowa te kierowane są wyłącznie troską… OGARNIJ SIĘ CZŁOWIEKU! – wydarł się, w skutek czego Łapa zleciał z ławki.
- Nie daruję… – warknął. Chwycił leżącego obok pączka i rzucił w przyjaciela. Rogacz jednak z nieomylnym instynktem gracza quidditcha zrobił unik, przez co trafiony został Remus. Spojrzał na Syriusza z irytacją. Po chwili cały stół Gryfindoru prowadził zażartą bitwę na jedzenie. Wszystko było pięknie, ładnie (każdy od stóp do głów w żarciu) póki nie wtrąciła się McGonagall.
- Kto zaczął bitwę?! – wszystkie głowy skierowały się w stronę Jamesa i Syriusza.
- On! – krzyknęli wskazując na siebie palcami.
- Świetnie! Więc wy tu posprzątacie! BEZ różdżek! – do stołu powoli podeszły Ann i Dorcas.
- Na pięć minut nie można was zostawić.

„Bóg kocha wariatów, tylu ich stworzył.” Nieznany
- Ciekawi mnie, jak zamierzacie to posprzątać bez magii – wyznał Lupin. Kiedy Wielka Sala opustoszała McGonagall zabrała Jamesowi i Syriuszowi różdżki, upewniając się jeszcze, że nie mają zapasowych. Miał ich pilnować jako prefekt, jednak i jemu nauczycielka transmutacji zabrała różdżkę w obawie, że postanowi pomóc przyjaciołom. Zadbała o wszystko tyle, że nie miała zielonego pojęcia o małym sekrecie dwójki rozrabiaków.
- Kto powiedział, że bez magii? – zapytał Rogacz.
- No McGonagall.
- Nie. Ona powiedziała, że bez RÓŻDŻEK – podkreślił z rozbawieniem Syriusz – patrz – kilka machnięć ręką i Wielka Sala była czystsza niż przed śniadaniem. Lunatyk patrzył to na Jamesa, to na Syriusza.
- UMIECIE BEZRÓŻ…
- Ciiiii! – uciszył go Potter – Na razie nikt nie musi wiedzieć – i opowiedzieli mu o wszystkim czego postanowili się nauczyć na Turniej Hogwartu.
- I tak po prostu macie zamiar się tego wszystkiego nauczyć? – zdziwił się Lupin. Oni pokiwali głowami – a nie my… – przerwał mu dźwięk otwieranych drzwi. Spojrzeli w tamtą stronę i zobaczyli wchodzącą McGonagall. Omiotła spojrzeniem całą salę, po czym spojrzała na trójkę przyjaciół.
- Macie swoje różdżki, możecie iść.

I. Rozdział 7

 - REMUS!
–  O! Hej, Ann – Johnson dobiegła do Lunatyka kiedy wychodzili z sali transmutacji. Cała szkoła trąbiła o wczorajszej kłótni Jamesa i Lily, a do tego Rogacza i Łapy nie było na dzisiejszych lekcjach, więc Lupin od rana był wypytywany o przyjaciół.
- Remi… co jest z Łapą i Rogasiem? – zapytała. Lunatyk westchnął. Od rana zadano mu z dwadzieścia takich pytań, a on zawsze odpowiadał tak samo. Jednak Ann to Ann, jej należą się inne wyjaśnienia.
– Wczoraj Rogacz pokłócił się z Lily, więc poszedł polatać… – urwał myśląc, że Ann mu przerwie, jednak ona tylko kiwnęła głową. To właśnie jest jedną z tych rzeczy, którą Huncwoci w niej lubili: zawsze słucha do końca i nie robi wielkich awantur z części prawdy – A jaka była pogoda wiesz – znowu przytaknięcie – wrócił bardzo późno, a rano miał kaszel i zawroty głowy, więc poszedł do skrzydła szpitalnego. A Syriusz… Syriusza znasz.
– Pewnie nie odstąpił Jamesa nawet na krok – stwierdziła. Lunatyk pokiwał głową z lekkim uśmiechem.
– Właśnie do nich idę. Idziesz ze mną? – zapytał, z góry znając odpowiedź.
– Pewnie. –  Uśmiech Lupina tylko się powiększył. Tak dobrze ją zna.- A o co poszło z Evans?
–  Szczerze mówiąc, to nie mam pojęcia – odpowiedział. Otworzył drzwi do sali szpitalnej – panie przodem.
– O! Jaki dżentelmen – zaśmiała się Ann. Weszli do sali, gdzie. Syriusz, pani Pomfrey i jacyś nieznani im ludzie stali nad łóżkiem Jamesa. Podeszli do nich.
– Co z nim? – zapytała Ann. Syriusz i Pomfrey spojrzeli na nich, jednak dwaj mężczyźni nie oderwali się od pracy. – Jak dobrze, że jesteście. Błagam, moglibyście coś zrobić z Blackiem? – zapytała pielęgniarka – przejmuje się tą chorobą bardziej niż pan Potter.
– On ma zapalenie płuc – jęknął Syriusz.
–  Zapalenie płuc? – powtórzył Remus.
–  Tak. Ale wszystko mamy pod kontrolą – powiedziała Popy.
–  Ale on jest nieprzytomny… – jęczał dalej Łapa.
–  Ogarnij się, Black – usłyszeli słaby głos Jamesa. Spojrzeli w jego stronę. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że jest chory. Blada twarz, cienie pod oczami, nie mówiąc już o samych oczach czerwonych jak angora.
–  Ojć, Jimmy, Jimmy. W coś ty się wpakował? – westchnęła Ann. Odpowiedział jej ostry kaszel.

Choremu wychodzi na zdrowie radosna mina odwiedzającego.
Francisco de Rojas

-  Zabiję tą wiewiórę głupią… – Syriusz, Remus i Ann zostali grzecznie wyproszeni z skrzydła szpitalnego (czytaj: wykopani przez Pomfrey i uzdrowicieli).
– Przestań, Łapa – upomniał go Remus – to nie jej win…
–  Jak to nie jej wina? – zdziwił się Black – nagadała mu zołza głupot, Rogaś się wkurzył, poszedł polatać i teraz leży z zapaleniem płuc!
–  Kto ma zapalenie płuc? – usłyszeli głos…
–  Dorcas, po co z nimi gadasz?
– Odpuść se już, Ruda! – zdenerwowała się Meadsown – to, że ty ich nie lubisz, nie oznacza, że ja też! Mam prawo rozmawiać z kim chce! Jeżeli dalej będziesz taką egoistką, to w końcu zostaniesz sama! Najpierw Ann, a ja też nie mam zamiaru dłużej znosić twoich humorków! – krzyknęła. Łapa, Lunatyk i Ann patrzyli na to przedstawienie z otwartymi ustami. Evans prychnęła jak rozjuszona kotka
– Więc, kto ma zapalenie płuc? – Dorcas zwróciła się do obserwującej ich trójki. Stali jeszcze przez chwilę patrząc to na Lily, to na Dorcas. Pierwsza odezwała się Ann.
–  Ee… no ten… James – wybąknęła.
–  James? – powtórzyła – gdzie on teraz jest?
– W skrzydle szpitalnym – odpowiedział Syriusz – właśnie nas wykopali.
–  Wiadomo coś?
–  Sprowadzono uzdrowicieli z Munga – odrzekł Remus – możemy przyjść po badaniach czyli tak około 16.
–  Mogę się wybrać z wami? – zapytała.
–  CO?!
–  ZWARIOWAŁAŚ?!
–  A chcesz?
–  JASNE!
Na raz padły cztery odpowiedzi. Pierwszą wypowiedziała Ann, drugą Evans, trzecią Remus, a czwartą wniebowzięty Syriusz. Lily patrzyła na Dorcas jakby widziała ją pierwszy raz w życiu.
–  Chcesz odwiedzić Pottera? – wykrztusiła.
– Tak, chcę. I mi nie zabronisz – oświadczyła, obróciła się na pięcie i odeszła. Chwilę potem za nią ruszyła Lily. Pozostała trójka spojrzała na siebie. Wzruszyli ramionami i poszli do wieży Gryffindoru.

Życie jest pełne. niespodzianek”
– Jesteś uprzedzona!
–  Tak myślisz?!
- Tak! Tak właśnie myślę!
–  Stawiam dwa galeony, że Dorcas się od niej odetnie – powiedział Syriusz. Siedzieli w skrzydle szpitalnym gdzie słuchali kłótni dwóch „przyjaciółek”.
–  Zakład… – Jamesowi przerwał napad kaszlu – stoi – dokończył. Podali sobie ręce zatwierdzając zakład.
–  Ja uważam, że Meadsown nie wytrzyma długo bez Evans – oświadczyła Ann. Syriusz i James wyciągnęli do niej dłonie proponując dołączenie do zakładu
– Nie. Ja nie uznaję hazardu – powiedziała – No i zbieram na sowę – dodała.
–  Aaa.. – mruknęli wszyscy.
–  Tak się właśnie zastanawiałem: od kiedy ty, Kwiatuszku hazardu nie uznajesz? Już myślałem, że… – wszyscy, prócz Łapy, wybuchnęli śmiechem – Co? – zapytał skołowany – o co wam chodzi?
–  Haa, haa… – James znów zakaszlał – ty myślałeś! Lepszego żartu nigdy nie słyszałem!
–  Oh! Wy okropni! – warknął Black. Reszta ryknęła śmiechem. Po chwili Syriusz oficjalnie zakończył „focha” i dołączył do nich. Drzwi do skrzydła szpitalnego otworzyły się i stanęła w nich czerwona ze złości Dorcas. Spojrzała na nich zdziwiona.
– Co wy braliście? – zapytała. Ann momentalnie spoważniała. Jamesowi po chwili przerwał kaszel, Syriusz zakrztusił się własną śliną, a Remus uspokoił chwilę przed nim.
– Evans poszła? – zapytała oschle Ann. Dorcas spojrzała na nią z dziwnym smutkiem.
–  Ann… wiem co o mnie myślisz. Kiedy kłóciłaś się z Lily, wzięłam jej stronę i powiedziałam ci kilka przykrych rzeczy. Teraz widzę, że popełniłam błąd. Mam nadzieję, że mi wybaczysz – spuściła głowę i odwróciła się w stronę drzwi. Syriusz klęknął przed Ann i złożył ręce jak do modlitwy.
- Proszę, proszę, proszę, proszę – błagał szeptem. James i Remus zmusili się do zachowania powagi, co przyszło im z niemałym trudem. Jonshon gestem pokazała Blackowi, że ma wstać.
– Dori… – Dorcas odwróciła się na pięcie. Ann mówiła tak do niej, kiedy się jeszcze przyjaźniły – err… spoko.
–  Oh… Kwiatuszku, to takie w twoim stylu…
–  Normalnie się wzruszyłem – James otarł niewidzialną łzę.
–  Oh! Spadaj ty! – burknęła dziewczyna.

„Przebaczenie jest dwukierunkową drogą, bo ilekroć przebaczamy komuś, przebaczamy również samemu sobie.” Paulo Coelho
–  No, Jimmy przejrzyj to – Łapa postawił na szafkę obok łóżka Pottera stos książek – jak znajdziesz coś fajnego, co może nam się przydać w Turnieju, daj znać. To nara! – chciał wyjść z Szpitala, lecz Rogacz machnął różdżką i po chwili Black, znów siedział na krześle obok łóżka przyjaciela, tyle że z…
–  AAAA!! ROGACZ COŚ TY ZROBIŁ?!
Zielonymi włosami.
– Taki sobie bonus. No nie patrz tak! Wiesz, że jestem dobry z transmutacji – przypomniał. – to teraz mi powiedz, gdzie ty się wybierasz?
– Do biblioteki – powiedział szybko Black. Potter patrzył na niego wzrokiem mówiącym „mnie nie nabierzesz, gadaj prawdę, bo twoje włosy mogą już nie wrócić do pierwotnego koloru”. Aż dziwnie ile może powiedzieć wzrok – razem z Nicol Bear.
– Będzie musiała przeżyć bez ciebie, bo ty tu zostajesz i czytasz ze mną te książki z nadwagą! – rozkazał James, który po chwili znowu się rozkaszlał.
–  Książki z nadwagą?
– Bo są grubsze, niż powinny. – Machnął różdżką i włosy Łapy wróciły do porządku.
–  Hmm… logiczne – przyznał Łapa – dobra, zostaję z tobą. I tak miałem dzisiaj zakończyć ten związek – sięgnął po jedną z „książek z nadwagą” i otworzył. James wziął z niego przykład i sięgnął po najcieńszą jaka była.
– „Przydatne sztuczki magiczne” – przeczytał tytuł – to będzie długa noc.
–  Jest siedemnasta, Rogasiu. Siedemnasta.

I. Rozdział 6

- Reprezentanci Hogwartu. Fajnie nie? – zapytał Syriusza, James kiedy wracali z gabinetu dyrektora.
- No, nieźle – powiedział tamten.
- Ciekawe co będziemy musieli robić… – zastanawiał się Rogacz.
- Odwaga, pracowitość, mądrość i spryt. Damy radę nie?
- Pfy! A kiedykolwiek nie daliśmy? – odpowiedział pytaniem Potter.
- Masz rację. Jesteśmy Huncwoci! Zostaliśmy animagami, mamy dostęp do wszystkich czterech pokoi wspólnych, przechytrzyliśmy zaklęcie rzucone przez założycieli Hogwartu, możemy dostać się do dormitorium dziewczyn, odkryliśmy w tym zamku więcej tajnych przejść i komnat niż wszyscy dyrektorzy tej szkoły razem wzięci, zbudowaliśmy dom w zakazanym lesie i regularnie tam bywamy. Dla nas po prostu NIE MA rzeczy niemożliwych – zakończył, a James pokiwał w zamyśleniu głową, po czym powiedział:
- I do tego jesteśmy strasznie skromni – Syriusz wyszczerzył się do niego w uśmiechu.
- James możemy porozmawiać? – usłyszeli za plecami głos. Rogacz od razu rozpoznał kto jest właścicielką tego głosu. Ten cieniutki, uroczy głosik może należeć tylko do… Lily Evans. Syriusz spojrzał na niego. Ostre przekleństwo cisnęło mu się na usta.
Łapa nie krył się z tym.
- O czym? – spytał, nawet nie odwracając się do niej.
- Ee… sami. Czy moglibyśmy porozmawiać SAMI – poprosiła. Syriusz spojrzał na niego pytająco. Rogacz kiwnął tylko głową.
- Będę w pokoju wspólnym – mruknął Black i ruszył w kierunku schodów. Przez chwilę stali w ciszy, podczas której Potter zauważył, że policzki Evans są lekko zarumienione. Spojrzał na nią obojętnie.
- O czym chciałaś gadać? Spieszy mi się – powiedział sucho.
- Eee… bo chodzi o to, że… – zamilkła na chwilę. James spojrzał na nią niecierpliwie. Nie miał najmniejszej ochoty słuchać co ma mu do powodzenia.
- Evans… ja naprawdę, nie mam zamiaru stać tu do północy – burknął. Lily spojrzała na niego zdziwiona.
- Dlaczego taki jesteś? – zapytała cicho. Smutek i zdezorientowanie w jej głosie uderzyły w Jamesa jak grom z jasnego nieba.
- Jestem taki, jaka ty zawsze byłaś – powiedział po chwili zastanowienia – chłodny, obojętny. Nie tego chciałaś?
- Nie, bo… ah! Już rozumiem. To jakaś twoja nowa metoda podrywu! Chcesz wzbudzić we mnie jakieś współczucie! I myślisz, że teraz się z tobą umówię Bo ty taki biedny i smutny. Zapomnij Potter. ZAPOMNIJ! – James popatrzył na nią z uniesionymi brwiami. Po chwili wybuchnął śmiechem. Śmiechem całkowicie pozbawionym radości. Ironicznym, zimnym, przerażającym, aż Lily dreszcz przeszedł po plecach.
- Nowa metoda podrywu? Dobrze masz z głową Evans? W tej szkole jest mnóstwo ładniejszych, lepszych dziewczyn od ciebie i myślisz, że będę całe życie marnował na latanie za tobą? Jakbyś nie zauważyła to od tygodnia to TY mnie zaczepiasz, nie na odwrót! Sam nie wiem co tobie widziałem, ale bardzo się ciesze, że już nie widzę. Możliwe, że nigdy tego nie było, a ty po prostu byłaś czymś co chciałem i czego nie mogłem mieć! Bo byłem rozpieszczonym gówniarzem. Głupi robiłem WSZYSTKO, żebyś mnie polubiła, ale jak się okazuje było to bezsensowne. Teraz poukładałem sobie życie bez ciebie, więc bądź tak miła i nie wchodź w nie z buciorami! – wykrzyknął zdenerwowany. Odwrócił się na pięcie zostawiając zszokowaną Evans samą w korytarzu.

W pokoju wspólnym Gryffindoru jak zwykle o 22.00 panował jeszcze wesoły gwar. Niektórzy Gryfoni udali się już do łóżek, jednak większość jeszcze gawędziła wesoło z przyjaciółmi. Jednymi z tych nielicznych, którzy już udali się do dormitorium byli Huncwoci. A raczej troje z nich. Kiedy Rogacz rozmawiał z Evans, Łapa zdążył odpowiedzieć dwójce przyjaciół czego chciał od nich dyrektor.
- To musi być niebezpieczne – pisnął Glizdogon.
- Czemu nie chcieliście pomocy Gre… – wypowiedź Lunatyka przerwał James, który wparował do dormitorium mrucząc pod nosem coś co brzmiało podobnie do „Wstrętna, kłamliwa, głupia, ruda wiewióra”
- O! Hej Jimmy. Jak poszło z Ev… – Syriusz urwał gdy zobaczył w jakim stanie jest jego przyjaciel. Potter chwycił miotłę, pelerynę-niewidkę i wyszedł, trzaskając przy tym drzwiami. Pozostała trójka spojrzała po sobie.
- Podejrzewam, że kiepsko – mruknął Lupin.
- Trzeba po niego iść – oznajmił Black podnosząc się z łóżka.
- Teraz i tak nic to nie da – zauważył Remus – Ma pelerynę –
przypomniał. Łapa westchnął i padł z powrotem na łóżko.
- Możemy tylko czekać, aż przyjdzie i opowie.


„Od czekania dusza rdzewieje”
Carlos Ruíz Zafón


Wyszedł z pokoju wspólnego nie zaszczycając nikogo nawet spojrzeniem. Przeszedł przez kilka korytarzy, aż do tajnego wyjścia. Przed samymi drzwiami zarzucił na siebie peleryne-niewidkę i wyszedł na zewnątrz. Na dworze szalała wichura. James jednak nie przejął się tym ani trochę, myślami ciągle będąc przy rudowłosej jędzy. Krople deszczu siekały mu skórę, a ostry wiatr wiał w twarz rozwiewając włosy z czoła. Usiadł na miotle i odepchnął nogami od ziemi. Poszybował w stronę zakazanego lasu. Leciał nad drzewami z przerażającą szybkością. Prawie w ogóle nie zwracał uwagi na ulewę i okropne zimno. W głowie prowadził zawziętą kłótnie między sercem, a rozumem.
- Przecież miałem o niej zapomnieć – powiedział do siebie i poleciał w stronę zamku.


„Serce zawsze wystrychnie rozum na dudka.”
François de La Rochefoucauld


- Gdzieś ty był?! – przeraził się Łapa kiedy przemoczony do szpiku kości James wrócił do dormitorium. Remus i Peter już dawno zasnęli, jednak Syriusz postanowił, że spać nie będzie póki Rogacz nie wróci.
- Nie wrzeszcz tak, bo cały zamek obudzisz – mruknął tamten.
- Ja nie śpię, zamek nie musi – oświadczył dobitnie i spojrzał na przyjaciela wyczekująco. James westchnął.
- Mogłeś spać.
- Hej! – krzyknął oburzony – ty nie spałeś, to jak ja miałem? – James uśmiechnął się blado.
- Możemy pogadać o tym jutro? Jestem wykończony.
- Ta… też bym był wykończony, gdybym się do trzeciej w nocy szlajał…
- Dobranoc, Syriuszu.


„Nie skarby są przyjaciółmi, ale przyjaciel skarbem.”
Epiktet z Hierapolis


Następnego dnia James obudził się z potwornym bólem głowy. Teraz wiedział, że latanie na miotle w czasie burzy, nie jest najlepszym pomysłem. Dostał nagłego napadu kaszlu.
‚Świetnie’ pomyślał ‚Jeszcze choroby mi brakowało’.
- James… ty kaszlesz? – usłyszał zaspany głos Syriusza. No tak. Teraz jeszcze on się przyczepi.
- Ee… tak. Chyba jakieś alergii dostałem…
- Jasne – przerwał mu Syriusz – bo uwierzę. Ty nie masz alergii – zasłony jego łóżka rozsunęły się, a za nimi stał Black. Przyłożył Potterowi rękę do czoła, lecz zaraz ją zabrał – Człowieku! Ty masz chyba z 40 stopni! – wykrzyknął.
- Ee, tam… przesadzasz – mruknął James.
- Nie. Przesadzają ogrodnicy, a ja ogrodnikiem nie jestem – powiedział Syriusz. James znowu zakaszlał. Łapa spojrzał na niego z troską – Stary idziemy do skrzydła szpitalnego – zarządził.
- Nie… ja nigdzie nie pójdę… – jęczał – czuję się dobrze.
- James!
- Ja nigdzie nie idę.
- LUNIEK! Powiedz mu coś! – wrzasnął Black.
- Rogacz, słuchaj się Łapy – powiedział sennie Remus.
- Jestem zdrowy patrz – wstał z łóżka i ruszył w kierunku łazienki. Po drodze zachwiał się niebezpiecznie. W ostatniej chwili podtrzymał się ściany. Spojrzał na Łapę.
- Ubieraj się idziemy do Pomfrey. Nie ma dyskusji. Wezmę ci jakieś książki, żeby ci się w szpitalu nie nudziło.


„Człowiek musi czasem chorować. Chociażby po to, żeby poczytać.”
Sakutaro Hagiwara


- No ładnie się pan urządził panie Potter – stwierdziła Pomfrey – ostra grypa. Niech pan tak nie patrzy, panie Black. Przeżyje – dodała widząc minę Syriusza, który patrzył na przyjaciela jakby widział go po raz ostatni w życiu – Poleżysz sobie trochę, Potter. Oj, poleżysz.
- Ale ja nie mogę… ma… – przerwał mu atak kaszlu. Syriusz pobladł kiedy na rękawie, w który kaszlał Rogacz pojawiły się ślady krwi.
- Pani Pomfrey, czemu on kaszle krwią? – przeraził się Black. Pielęgniarka podeszła do Jamesa.
- Otwórz buzie. Hmm… – zrobiła jeszcze jakieś badania, po czym zwróciła się do Syriusza – Panie Black, proszę usiąść – zaleciła.
- Pani Pomfrey, co z nim? – zapytał, po wykonaniu prośby pielęgniarki.
- Zapalenie płuc – powiedziała i spojrzała na Blacka wyczekując jego reakcji.
- CO?! Zapalenie płuc!? – wydarł się – SZYBKO! Trzeba działać! Wezwijcie uzdrowiciela! Trzeba go ratować! TRZEBA DZIAŁAĆ! – wrzeszczał – A tak z ciekawości to, co to znaczy? – James dostał nagłego napady śmiechu, przerwanego kaszlem.
- To znaczy, że jest źle. I ma pan rację, panie Black. Trzeba wezwać uzdrowiciela.

I. Rozdział 5

Łapa:
I played it safe,
I kept my foot up on the brake
I never really took a chance in life
and didn’t live for today.

Rogacz:
Oh girl and then I met you
Open my eyes to something new
You know you set me free like no one else
And got me acting a fool.


Rogacz&Łapa:
Don’t you know…
You changed my life, girl’cause now I’m livin
And it feels so right, yea
You got my heart
beat pumping and it’s going insane,
You got me jumping out aeroplanes
Woah…
That’s whyyy
I’m crazy,

Łapa:
It’s true, Hey!

Rogacz:
Crazy for you.


Łapa&Rogacz
You got my base jump living and I can’t look down
You know you short circuit my brain
Woah
I can’t lieee

Rogacz:
I’m crazy, it’s true,
Hey!


Łapa:
Crazy for You!

Rogacz:
Midnight dipping in the pool
Or sneaking out up on the roof
You’re unpredic table and girl that’s what,
Thats what
I love about you
Oooooo…

Don’t you know…
You changed my life, girl’cause now I’m livin’
And it feels so right, yea

Rogacz&Łapa
You got my heart
beat pumping and it’s going insane,
You got me jumping out aeroplanes
Woah…
That’s whyyy
I’m crazy,
It’s true, Hey!
Crazy for you.

You got my base jump living and I can’t look down
You know you short circuit my brain
Woah
I can’t lieee
I’m crazy, it’s true, Hey!
Crazy for you! 


Rogacz:
I didn’t lose my mind when
I fall for you
Without a parachute
And I’m gonna love you girl like you never knew
Woah oh…


Rogacz&Łapa
Don’t you know…
You changed my life, girl’cause now I’m livin’
And it feels so right, yea You got me jumping out aeroplanes
Woah…
That’s whyyy
I’m crazy,
It’s true!
Crazy for you.

You got my base jump living and I can’t look down
You know you short circuit my brain
Woah
I can’t lieee


Rogacz:
I’m crazy, it’s true,

Hey!

Łapa:
Crazy for you!


Ann przez chwilę stała oniemiała. Patrzyła to na Jamesa, to na Syriusza.
- Wwy… to jest… jesteście…WOW – wyjąknęła.
- Dzięki… chyba – powiedział lekko zbity z tropu Syriusz.
- Ale… ja nie miałam pojęcia, że wy macie taki talent!
- Mamy wiele talentów – rzekł tajemniczo James.
- Nigdy nie śmiałabym w to wątpić.
- I bardzo dobrze – pochwalił ją Łapa.
- Co robimy? – zapytał James.
- Programy w kosza? – zaproponował Remus.
- W co? – zdziwiła się Ann.
- W kosza. To coś jak quidditch, tyle że na ziemi z jednym koszem, bez tłuczków i bez znicza – wytłumaczył Glizdogon.
- Jeejku! To musi być strasznie nudne… – stwierdziła blondynka – pograjmy w eksplodującego durnia!
Ruszyli więc do salonu.
- Remus… rzuciłeś zaklęcie miękkości, prawda? – zapytała Ann, kiedy rozłożyli się kanapie i fotelach. Kanapa była za miękko jak na drewno.
- Tak. Te i jeszcze kilka na wygodę – uściślił.
- Ooo… to dlatego jest tak ciepło – westchnęła.
- Dokładnie. To gramy?
- Ee… wole se poleżeć. Kiepsko spałam – poskarżyła się i rozłożyła wygodnie na kanapie. Peter wyłożył się na fotelu, Łapa przewiesił nogi przez oparcie kanapy, a głowę położył na poduszce, która zaś leżała na kolanach Rogacza, którego głowa ułożona była na ramieniu Ann, która podtrzymała głowę na łokciu utrzymującym się na oparciu kanapy. Lunatyk zaś wyłożył się podobnie jak Glizdogon. Chwilę pogadali, aż w końcu w takich pozycjach w jakich byli, zasnęli.


„Czas się nie spieszy, to my nie nadążamy.”
Lew Tołstoj


"Co ja mam na nogach?" Takie pytanie zawitało w głowę Jamesa Pottera, tuż po obudzeniu. Postanowił przewrócić się na drugi bok.
Błąd.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że nasz kochany pan Potter zapomniał, że leży na kanapie, której brakuje trochę szerokości. W skutek tego nagłego zapomnienia, Rogacz poczuł, że zlatuje z kanapy. W rozpaczliwej próbie ratunku złapał za rękę Ann, która zaś chwyciła stopę Lunatyka. Obudzony krzykiem Pottera, Syriusz próbując uratować sytuację chwycił przyjaciela za rękę, zaś jego nogę chwycił Glizdogon. Koniec, końców jest taki, że wszyscy leżeli na podłodze zanosząc się ze śmiechu.
- Chłopaki… która godzina? – zapytała Johnson.
- Jest… 19.30 ?! – krzyknął Remus.
- KTÓRA! – przerazili się wszyscy na raz.
- Chodźcie szybko… za chwilę się skapną, że nas nie ma! – krzyknął Rogacz. Huncwoci ruszyli w stronę drzwi, których dotąd Ann nie zauważyła.
- Co to za drzwi? – zaciekawiła się.
- Do podziemnego tunelu, który prowadzi do naszego dormitorium – wytłumaczył Lupin.
- Ale jak to? Przecież co roku macie nowe – zauważyła kiedy wchodzili do środka.
- Czary – odpowiedział Syriusz.
- Jasne – przez chwilę szli w milczeniu,
aż Ann wyskoczyła z:
- Powinniście założyć zespół – Huncwoci spojrzeli na nią jakby wiedzieli ją po raz pierwszy w życiu.
- My? Zespół?
- No wy, wy. Glizdogon -perkusja, Lunatyk – keyboard, Łapa i Rogacz – gitara i wokal – przedstawiła im swoją wizję. Popatrzyli na nią sceptycznie.
- Ann… eee… wszystko, fajnie, ekstra, ale co nam to da? Przecież i tak się nie wybijemy, ani nic – zakwestionował Remus.
- Po pierwsze: da wam to dobrą zabawę. Po drugie: jasne, że się wybijecie! – powiedziała podekscytowana.
- Skąd ta pewność? – zapytał z powszechnie.
- Bo ja zostanę waszym managerem – wytłumaczyła tonem mówiącym
„dwa plus dwa równa się cztery″ – no proszę, proszę proszę, proszę, prooooszę! Zgadzacie się? – zapytała robiąc maślane oczka. Spojrzeli na siebie. Wymienili znaczące uśmiechy. Ann patrzyła na nich z zniecierpliwieniem, nadzieją i ciekawością. A oni… zrozumieli się bez słów. Bez żadnych gestów, bez niczego. Ale wiedzieli, że każdy z nich podjął tą samą decyzję.
- Zgadzamy.

„Prawdziwy przyjaciel usłyszy twoje myśli”
- GDZIE WYJŚCIE BYLI CAŁY DZIEŃ!? – wydzierała się McGonagall. Jak się okazało profesor Dumbledore miał coś niezwykle ważnego do przekazania Jamesowi i Syriuszowi, więc w tym celu wysłał po nich nauczycielkę transmutacji, która jednak nie mogła ich znaleźć. Dowiedzieli się też, że cała szkoła została postawiona na głowie, ponieważ nikt nie widział ich przez cały dzień. Oczywiście biorąc pod uwagę, że między innymi zaginęli Huncwoci, zamieszanie było jak najbardziej wskazane.
- Eee… no wie pani, to wielka szkoła.
- A świat jeszcze większy!-dodał Syriusz. McGonagall spojrzała na nich groźnie.
- Za mną – rozkazała. Syriusz i James spojrzeli na siebie.
- Łapciu… czy my coś zrobiliśmy? – zapytał szeptem Rogacz.
- Eee… coś na tyle poważnego, żeby nas dyrektor wzywał? Chwila… Te… a nie, to nie wypaliło… to nie. AŻ TAK poważnego, nie.
Doszli do kamiennej chimery.
- Gryzące żelki – dwójka huncwotów dostała nagłego napadu śmiechu. McGonagall spojrzała na nich groźnie – traficie dalej, prawda? – zapytała z nutką ironii w głosie.
- Pani profesor się nie martwi… – zaczął James.
- Byliśmy tu tyle razy… – kontynuował Black.
- Że trafimy z zawiązanymi oczami – McGonagall wysłała im srogie spojrzenie, ale Rogacz mógłby przysiąść, że gdy stała do nich bokiem kącik jej ust uniósł się lekko do góry. Chłopcy spojrzeli na siebie, na oddalającą się McGonagal i znowu na siebie. Wzruszyli ramionami i na wyścigi pobiegli do gabinetu dyrektora.

- PIERWSZY! – wrzasnęli obydwoje kiedy wpadali do gabinetu. Przeciskając się przez drzwi potknęli się o swoje nogi i wyłożyli jak dłudzy na podłodze. Spojrzeli w górę na dyrektora, który przyglądał im się z wesołymi iskierkami w oczach.
- Eee… Dobry wieczór dyrektorze? – powiedział niepewnie James.
- Witam, panie Potter, panie Black. Zechcą panowie wstać? – zapytał starzec.
- Chętnie – przystali na propozycje i niezgrabnie podnieśli się z ziemi.
- Panie profesorze, nie wiem co się stało, ale to nie my! – rzekł szybko James.
- Słowo huncwota – dodał Syriusz.
- Ja was o nic nie oskarżam. Usiądźcie.
- Nie…? – zdziwił się James, gdy już zajął miejsce – Eee… to jest: no jasne, że nie.
- W takim razie, w czym możemy panu służyć? – zapytał grzecznie Syriusz
- Jak zapewne nie wiecie w tym roku wypada 1050 rocznica założenia Hogwartu. Tego pewnie także nie wiecie, więc powiem: co pięćdziesiąt lat organizowany jest z tej okazji Turniej Hogwartu.
- Co? – zapytali równo.
- Eee… znaczy… słucham? – poprawił się James.
- Turniej Hogwartu. Czyli turniej w, którym dwóch zawodników z Hogwartu musi przejść przez cztery trudne zadania. Reprezentanci muszą wykazać wszystkie zalety Hogwartu: mądrość, lojalność, spryt i odwaga. Oczywiście będzie też wiele innych przeszkód. Czy wiecie już czemu was tu wezwałem? – zapytał starzec. Chłopcy pokiwali w zamyśleniu głowami.

- Czyli, że my mamy zostać reprezentantami Hogwartu? – zapytał Syriusz. Dyrektor przytaknął.
- I przejść przez cztery trudne zadania? – upewnił się Rogacz.
Kolejne przytaknięcie.
- Ekstra! – wykrzyknęli razem.
Dyrektor uśmiechnął się dobrotliwie.
- Mam rozumieć, że się zgadzacie? – upewnił się.
- Pytanie… jasne, że tak – odparł Potter, wymieniając z Syriuszem spojrzenia.

I. Rozdział 4

 - To co nam opowiesz? – zapytał Syriusz. Siedzieli w piątkę, Huncwoci i Ann, na błoniach, gdzie urządzali sobie piknik. Dziewczyna powoli przeżuwała kanapkę, jakby zastanawiając się czy im powiedzieć.
 - Evans – te jedno słowo wystarczyło by: zepsuć Jamesowi dzień (no, może nie cały), zmyć z twarzy Syriusza szeroki uśmiech, zamieniając go w grymas złości, wywołać współczucie u Lunatyka i ciekawość u Glizdogona.
 - Co tym razem? – zapytał troskliwie Remus. Ann węstchnęła i rozłożyła się na kocu.

21.00 – dzień wcześniej:
Leżałam sobie spokojnie w łóżku i czytałam książkę. Wchodzi pani prefekt idealna ze świtą i słyszę:
- Te ich durne dowcipy, jakby nie mieli już nic innego do roboty.
- Oh, Lilka… nie przesadzasz trochę? Przecież nikomu się krzywda nie stała, a odrobinę zabawy nikomu nie zaszkodzi – nie powiem: się zdziwiłam.
To nietypowe, żeby Meadsown sprzeczała się z Evans.
- Oh! Jasne… ty też do nich dołącz! Jak ta zdrajczyni Johnson… – i nie mogłam się oprzeć.
- Evans, jak już chcesz kogoś obgadywać, rób to umiejętnie -powiedziałam, nawet nie rozciągając kotar. Mimo, że jej nie widziałam, mogłabym przysiąść, że się zarumieniła.
- Oh, proszę! Po czterech latach nagle robisz się rozmowna. Nowość!
Rozsunęłam zasłony i spojrzałam na nią.
- To nie JA postawiłam ultimatum, tylko TY. Nie moja wina, że jesteś uprzedzona.
- Ja… wcale, że nie jestem uprzedzona!
- To może ja teraz powiem „A właśnie, że tak!” I cofniemy się do poziomu przedszkolaków? Jak chcesz, ale to nie ty mówiłaś, że Huncwoci są dziecinni?
- Nie mam zamiaru zniżać się do WASZEGO poziomu.
- A co jest nie tak z NASZYM poziomem? – zapytałam, nie do końca rozumiejąc czemu Evansówna tak podkreśliła słowo „Waszego”.
- Nic, nic. No poza tym, że zachowujcie się jak rozwrzeszczane bachory… – przerwałam jej.
- MY się zachowujemy jak bachory? Chyba lepiej tak, niż być nadętą, starą pruchwą! Zachowujesz się jak 30-latka uwięziona w ciele nastolatki! Całe twoje życie to nauka! Nic więcej! Masz kobieto jakąś paranoję! Co ty, urodziłaś się ze książką w ręce? W ogóle nie masz poczucia humoru, nic! Jesteś uprzedzoną, wstrętną, nudną hipokrytką! Rzygać mi się chce tą twoją idealnością! Grzeczna, dobra, miłosierna… Matka Teresa jedna! Z huncwotami przynajmniej można się zabawić, a ty jesteś sztywna, choćbyś różdżkę połknęła! Dobranoc!


I znowu teraźniejszość:

 - Jesteś sztywna choćbyś różdżkę połknęła? – powtórzył z rozbawieniem Syriusz.
 - A co? Może nie mam racji? – burknęła.

 - No masz, masz. Jak zwykle – przyznał potulnie Black.
 - Dobry piesek – pochwaliła go Ann, a wszyscy wybuchnęli śmiechem – strasznie mnie Evans wkurza. Mam ochotę urwać jej ten zakuty rudy łeb!
 - Chyba wiem, co poprawi ci humorek… – zaczął Rogacz – Mam świetny pomysł.

„Są w życiu chwile, w których trzeba podjąć ryzyko i dać się ponieść szaleństwu.”
Paulo Coelho


 - Wycieczka do ZAKAZANEGO LASU!? CZY WAS  POWALIŁO DO RESZTY?! – wydarła się Johnson.
 - Nie wiem o co ci chodzi Kwiatuszku – powiedział Syriusz.
 - My ciągle tu bywamy i jakoś żyjemy – zauważył Rogacz. Zapuścili się już w środek lasu. Lekki wiatr dmuchał im w twarz, a opadłe liście szeleściły pod nogami. Mimo, że było południe w lesie było ciemnawo. Drzewa kołysały się spokojnie w rytmie, narzucanym im przez wiatr.
 - Przeraża mnie ten las – przyznała Ann.
 - A ja lubię tu przebywać – powiedział James – tak tu cicho i spokojnie.
 - Spokojnie jest też w wielu innych, mniej strasznych miejscach – zauważyła dziewczyna.
 - Ale tu jest tak… magiczne – westchnął Lunatyk
 - Eh… może i tak. Ale tak na marginesie, to może to dziwnie wyglądać, bo jakby nie było to czwórka facetów zabrała bezbronną dziewczynkę w sam środek puszczy…
 - Jaką dziewczynkę?! HAHAHA! A to dobre! Dalej mam ślady po tym upiorgacku, którego mi zafundowałaś w czwartej klasie – przerwał jej Łapa. Pozostali wybuchnęli śmiechem.
 - Zasłużyłeś sobie – powiedziała Ann, kiedy się już opanowali.
 - A co ja wtedy w ogóle zrobiłem? – zapytał Syriusz.
 - No… Eee… w sumie to nie pamiętam, ale na pewno sobie zasłużyłeś – kolejna salwa śmiechu – A tak w ogóle to gdzie mnie prowadzicie?
 - Niespodzianka! – odparli równo.
 - To ja zaczynam się bać. Wy wiecie jak wrócić prawda?
 - Nie bój żaby, Kwiatuszku. Wszystko zaplanowane…
 - O! Jesteśmy – przerwał Łapie James. Stali pod wielkim drzewem, zapewne gdzieś w środku lasu. Ann przyjrzała się dokładnie drzewu. Nie różniło się od innych niczym. No może po za dumnymi spojrzeniami huncwotów, którymi zostało obdarowane. Było duże, potężne i stare, co można było stwierdzić po lekko spróchniałej korze. Odwróciła się do przyjaciół i uniosła brwi.
 - Przeciągnęliście mnie przez pół zakazanego lasu, żeby pokazać mi stare drzewo? – zapytała na pół rozbawiona i na pół zirytowana całą tą sytuacją.
 - Oj, kochana… jak ty nas nie doceniasz – powiedział z uśmiechem Syriusz. Całą czwórką wyciągnęli różdżki. Machnęli w stronę drzewa, a potem w stronę Ann. Błysnęło i na chwilę wszystkich oślepiło. Kiedy otworzyli oczy zobaczyli…
- Wow…
Piękną chatkę z ciemnego drewna. Dość duża, na oko dwupiętrowa. Wyglądała jak zrobiona przez zawodową ekipę budowlaną.
 - Wy to… sami? – wyjąknęła zdumiona.
 - Tak. Zajęło nam to jakieś dwa lata, ale warto było – powiedział z uśmiechem James.
 - Zaczęliśmy w piątej klasie, jak tylko znaleźliśmy to miejsce – dodał Łapa.

 - W sumie, to był pomysł Glizdogona – uściślił Lunatyk.
 - Taak. Świetny pomysł Peter – pochwalił go James, a ten spłonął rumieńcem.
 - To co, do środka oddział… Marsz! – zarządził Syriusz. W środku dom prezentował się równie świetnie co zewnątrz. Drewniana kanapa i fotele poprzykrywane były kocami i poduszkami, na małym stoliku stały magiczne szachy, karty do eksplodującego durnia i kilka książek zabranych zapewne z regału, który stał w pokoju. Potem poszli do kuchni. Tak, jak w salonie wszystko poza lodówką było drewniane.

 - Skąd wy macie lodówkę?!
 - Glizdek załatwił – wyjaśnił James.
 - A skąd ty ją wstrząsnąłeś? – Ann zwróciła się do Peter.
 - Skrzaty domowe – mruknął wymijająco. Johnson pokiwała głową ze zrozumieniem. Potem była łazienka.
 - Łazienka?! Łazienkę też macie?!
 - A gdzie mamy załatwiać swoje sprawy? – oburzył się Rogacz.
 - Skąd wyście wzięli toaletę? – blondynka popatrzyła na nich ze zdziwieniem. 

 - Łapa.
 - To ja już więcej nie pytam – oświadczyła – Albo… a co jest u góry?
 - Materiały na dowcipy – odpowiedział Lunatyk.
 - Tu nas McGonagall nie wyczai – dodał Black.
 - Jest jeszcze pokój muzyczny – przypomniał James.
 - Śpiewacie? – zdumiewała się dziewczyna.
 - Oni dwaj – Peter wskazał na Rogacza i Łapę.
 - Wow! To ja żądam jakiegoś koncertu na już! Ruchy, ruchy!

I. Rozdział 3

 - Chłopaki! Trzeba wstawać! – głos Lunatyka brutalnie wdarł się do uszu Jamesa, przerywając jego słodki sen.
 - Mógłbyś se raz odpuścić te pobudki – usłyszał jęk Syriusza.
 - Wstawać lenie śmierdzące! Spóźnimy się na śniadanie.
ŁUP!
Peter zalecał z łóżka i rzucił się do łazienki.

 - Syriusz, jakaś blondynka z dużym biustem do ciebie!
 - GDZIE!? – wydarł się Łapa i zeskoczył z łóżka.
 - James… Lily do ciebie. – James zrobił naburmuszoną minę, chociaż był odwrócony do Lupina plecami. Na prawdę myślą, że wyleci, jak głupi, bo powiedzą, że Evans przyszła?
 - Hmm… dziwnie, zawsze działało.
 - Nie słyszałeś, Luniu nowinek? Rogaś dał se spokój z panią prefekt, Evans – wyjaśnił Syriusz, który już pogodził się z faktem, że nie czeka na niego blondynka z pięknym biustem.
 - Oh… To co robimy? – strapił się Lupin.
 - JAMES DZIŚ MECZ QUIDDITCHA! – wydarł się Black.
Tsa.. jasne… Chwila, mecz!?
 - Kto gra?! – zleciła z łóżka i nagle go olśniło.

 - ŁAPA, DEBILU! – cisnął w przyjaciela z całej siły poduszką. Gdy ten chciał mu oddać odezwał się Remus.
 - Chłopaki! Mamy dziesięć minut do lekcji – Syriusz zamarł z poduszką w ręce, a James zatrzymał się w półobrocie. Po chwili obydwoje wzruszyli ramionami i zaczęli bitwę na poduszki. – Jak dzieci.


„Żadne prawa i ustawy, nie zabronią nam zabawy”
 
 - Szybciej! Spóźnimy się na lekcję! – popędzał James.
 - Ej, to nie ja wymyśliłem bitwę na poduszki! – burkną Remus.
 - Przyłączyłeś się? Przyłączyłeś. Nie marudź – odpowiedział Syriusz.
 - Chłopaki trzy minuty od rozpoczęcia lekcji – jęknął Peter.
 - Spoko, to eliksiry. Coś się wymyśli – pocieszył go James. Dobiegli do lochów – Ja mówię wy przytakujcie.
Wkroczyli do klasy, ściągając na siebie spojrzenia uczniów i profesora Slughorna.
 - Przepraszamy profesorze, ale po drodze Peter spadł ze schodów. Chcieliśmy zaprowadzić go do skrzydła szpitalnego, ale nie chciał opuścić pana lekcji, więc Remus go poskładał, jednak zeszło nam trochę czasu i… – Potter mówił szybko i niewyraźnie, doskonale udając skruchę. Idealnie zmanipulował Horacego, dodając subtelne pochlebstwo.
Kłamczuch.
 - Ależ spokojnie, James. Zajmijcie miejsca. Panie Pettigrew, dobrze się pan czuje? – zapytał z dobrotliwym uśmiechem Slughorn.
 - T-tak. Wszystko dobrze – odpowiedział Peter. Huncwoci zajęli miejsca, a Slughorn kontynuował lekcję. a jako że była pierwsza w roku szkolnym minęła na gadaniu o egzaminach, co dla Jamesa brzmiało, jak: „I róbcie to, bo inaczej będzie źle”.
Reszta dnia minęła tak samo. Jedna, wielka nuda.
Czwórka uczniów wyłożyła się na błoniach pod jednym z drzew. James wspiął się na nie, a za nim Syriusz. Bawili się tam przez chwilę (czyt: spychali się na wzajem).
 - Nudzi mi się – jęknął James, kiedy po raz piąty wylądował na trawie.
 - Co robimy? – zapytał Syriusz, zeskakując na ziemię.
 - Idziemy do Smarka? – zaproponował żywo Peter, uszczęśliwiony na samą myśl, że jego pomysł może spodobać się Potterowi.
 - Normalnie to bym poszedł, ale nie za bardzo mam ochotę – oznajmił James.
 - Kim jesteś i co zrobiłeś z Rogaśkiem? – zapytał Syriusz i rozłożył się leniwie obok przyjaciela.
 - Ja ci dam Rogaśka! – rozejrzał się na około, chwycił kupkę liści i rzucił nimi w Łapę.
 - Uhh! Umieram! Co za ból! – krzyknął dramatycznie, po czym oddał mu.
 - Dobra, to co robimy? – marudził Rogacz.
 - Może jakiś psikus? – zaproponował niewinnie Syriusz.


„Życie jest za krótkie, żeby się nudzić”

 - Au! Peter możesz mnie nie deptać?
 - Sorka James.
 - Pokaż, mapę Łapa. Dobra Filch jest w gabinecie, nie! Wyszedł! To tak: Rogacz, Łapa, macie łajnobomby?
 - Mamy.
 - Glizdek. Zmieniasz się i odciągasz Panią Norris. Ja zajmuje McGonnagal, a Rogacz i Łapa…
 - My se damy radę.
 - Jak zawsze.

 - Rzucaj Rogaś! – biegli ile sił w nogach rzucając łajnobombami gdzie popadnie, żeby woźny ich nie zauważył. Łajno rozpryskiwało się na wszystkie strony przez co Filch miał zły widok na bałaganiarzy.
 - Gotowy?! – krzyknął James.
 - Gotowy! – odpowiedział Syriusz.
 - TERAZ! – stanęli przy balustradzie, James rzucił przed siebie jakimś pudełkiem i skoczyli ze schodów. Wskoczyli na miotły, lewitowane przez Peteta i Remusa i zlecieli na ziemię, a potem pędem pobiegli do pokoju wspólnego. Dziesięć sekund po zniknięciu Huncwotów pudełko zaczęło się ruszać. Coraz szybciej, mocniej, gwałtowniej, aż w końcu wybuchło. Wyleciało z niego jakieś sto małych stworków, przypominających elfy. Były to Chochlik kornwalijskie, których całe pudło jakimś cudem zniknęło z gabinetu profesora Kettleburn’a. Poszybowały, każdy w inną stronę zamku, żeby kogoś uszczypnąć, ugryźć, czy kopnąć.
Teraz, kompletnie czyści, od oskarżeń Huncwoci siedzieli sobie w pokoju wspólnym Gryfindoru i grali w eksplodującego durnia.


„Mogę zrobić każda głupotę świata, byle z przyjaciółmi”

            Pierwszy tydzień szkolny minął dość szybko i spok… nie. Jakbym napisała „spokojnie” nikt by nie uwierzył. Minął szybko. Nastał tak długo oczekiwany weekend. Była już jedenasta i cała szkoła tętni życiem. No prawie cała. 
 - Która godzina? – Tak. Macie rację. W dormitorium huncwotów cisza i… po prostu cisza.
 - Cicho Jimmy. Zapewne świt – mruknął Syriusz.
 - Pewnie tak – rzekł James – Ale mnie łeb boli… – jęknął.
 - Żeśmy wczoraj zabalowali – stwierdził Lunatyk. Podniósł się z łóżka, tym samym przewracając butelki po wiskley.
 - Auu… – syknęli wszyscy i złapali się za głowę. Drzwi do dormitorium otworzyły się i stanęła w nich Ann.
 - Hejka. Co tak dłu…Co tu się stało?

Dzień wcześniej. 22;00
 - Chłopaki, co powiecie na butelkę? – zapytał Rogacz.
 - Ja w to wchodzę! – krzyknął Syriusz i zwlekł się z łóżka.
 - I ja! – dołączył Glizdogon.
 - No, ja też – ustąpił Remus i przysiadł się do reszty. Ponieważ wymyślił to James, on kręcił pierwszy. Wypadło na Syriusza.

 - Prawda, czy wyzwanie? – zapytał Potter.
 - Eee… Prawda.
 - Hmm… Którą ze wszystkich dziewczyn w Hogwarcie lubisz najbardziej?
  - No, Ann oczywiście – fałszoskop w ręku Jamesa zawirował – No dobra. Ann i Dorcas – uspokoił się.
 - Dorcas? A co ty masz do Meadowes? – zdziwił się Rogacz.
 - A to już inne pytanie przyjacielu. Teraz ja – wypadło na Petera – pytanie czy wyzwanie?
 - Wyzwanie.
 - Przez cały jutrzejszy dzień nic nie jedz.
 - NIEEEEEE!!! SYRIUSZU, BŁAGAM!! TYLKO NIE TO!!!
 - Dobra! Ok. Tylko obiad. Możesz zjeść tylko obiad. Potem kręcił Peter. Wypadło na Jamesa. Wybrał wyzwanie.
 - Hmm… Jutro umów się na randkę z… Laurą Watson.

 - Watson, Watson… to ta szatynka z Ravenclawu? Rok młodsza od nas? – upewnił się James.
 - Tak.
 - Spoko – bawili się tak bardzo długo. Udało im się w końcu dowiedzieć, że Łapa podkochuje się w Dorcas…


 - Chwila, co?!

Dzisiaj. 11;08.

 - Kochasz się w Meadowes?! – wrzasnęła Ann.
 - Głośniej krzycz, Kwiatuszku – burknął Syriusz – na błoniach nie słyszeli.
 - Sorry. Kontynuujcie.


Wracając do wczoraj:

...i zmusić Lunatyka do wagarów. W końcu Syriusz dostał wyzwanie: wypić całą butelkę wiskhey. James, jako kochający i troskliwy przyjaciel, natychmiast zaproponował, że poświęci się i dotrzyma mu towarzystwa.
Znowu teraźniejszość.
 - Tu mi się urywa film – mruknął James.
 - Ja pamiętam jeszcze, że lataliśmy po dormitorium i wleciałem w szafę – mruknął Syriusz.
 - Mi coś jeszcze świta, że Rogacz myślał, że jesteśmy zamknięci i próbował wyważyć drzwi, a potem okazało się się trzeba pchać, nie ciągnąć – wszyscy wybuchnęli śmiechem, czego chłopcy potem pożałowali.
 - Idźcie się umyć. O dwunastej przyjdźcie na błonia to ja wam coś opowiem – Ann wyszła, a oni rzucili się na łazienkę.

 - Ej! Posuwa mi stąd!
 - Nie! Dzisiaj moja kolej!
 - Ty byłeś wczoraj pierwszy!
 - Ty zawsze siedzisz najdłużej!