sobota, 9 lipca 2016

II. Rozdział 15

Był pewien, że ma zwidy. Był wręcz co do tego przekonany aż Syriusz mocnym szarpnięciem, zaciągnął go w boczną uliczkę, umykając z zasięgu wzroku przyjaciół i blondyna, który śmiał się właśnie z czegoś, co powiedział Mike. Czuł nieprzyjemnie szybkie bicie serca, które zdawało się oszaleć w niepokoju na widok twarzy, która zdecydowanie nie powinna kojarzyć mu się aż tak źle.
– Powiedz, że to nie jest Blanchett – jęknął Syriusz, patrząc na Pottera z przerażeniem.
– To zdecydowanie on – odparł James, przygryzając wargę. Spojrzał na przyjaciela myśląc gorączkowo, co zrobić.
Blanchett brzmi źle, samo to nazwisko brzmi bardzo źle. Z tego co pamiętał James Simon Blanchett był posądzony o morderstwo swojej żony, której ciało zostało znalezione w domu, gdzie spała dwójka ich dzieci, jednak ostatecznie został uniewinniony, a odpowiedzialność spadła na starszego syna mężczyzny, czyli brata siedzącego w lodziarni Marco. Choć rzecz jasna nikt w to nie wierzył. Czy James miał w zwyczaju oceniać ludzi po czynach ich rodziców? Przyjaźnił się z Blackiem i sam czułby się urażony, gdyby ktokolwiek postanowił go osądzić za to, co robił jego ojciec, więc zdecydowanie nie. Co nie zmienia faktu, że znał Marco i wiedział, że charakterek to ten gnojek zdecydowanie ma po tatusiu. Oczywiście nie posądzał go o żadne morderstwa, ale on zdecydowanie byłby do tego zdolny.
Pieprzony sadysta – odezwał się jego instynkt, z czym zgodziły się wszystkie jego wewnętrzne głosy, co naprawdę było rzadkością.
Powinieneś olać całą sprawę i nie wdawać się z nim w żadne relacje. Udawaj, że go nie znasz i nie pamiętasz, potem się zobaczy, co chce zrobić – poradził rozum.
Ale on może coś zrobić Dorcas – stwierdziło serce.
No i? Ta idiotka sama się w to wpakowała – warknął temperament. James westchnął ciężko, czując, że zaczyna się kolejna kłótnia, na którą nie będzie mieć wpływu.
Ona nie wie, jaki on jest. To nie jej wina – stwierdziło sumienie.
I tak robi to tylko po to, żeby Syriusz był zazdrosny. Najwyżej złamie jej serce, sama się o to prosiła – wtrącił się rozum.
Lepiej się w to nie angażować – stwierdził instynkt. – Będą z tego same kłopoty.
– Słuchasz mnie w ogóle? – usłyszał zirytowany głos Łapy i otrząsnął się z zamyślenia.
– Nie – odparł szczerze. – Chodźmy już tam, trzeba obadać całą sytuację – dodał, marszcząc brwi. Miał dziwne wrażenie, że to wszystko skończy się o wiele gorzej niż przypuszczali. Mimo to podeszli do stolika.
– Hej – rzucił może zbyt chłodno, ganiąc się za to w duchu, gdy poczuł na sobie podejrzliwe spojrzenia przyjaciół. Uśmiechnął się sztucznie, nie chcąc, by pozostali zaczęli cokolwiek podejrzewać.
– Poznajcie się. James, Syriusz, Marco – przedstawiła chłopców Dorcas, wskazując na wymienianą akurat osobę. Hiszpan wyciągnął dłoń w kierunku dwójki Huncwotów, jednak Potter nie miał zamiaru jej uścisnąć, więc zrobił to Syriusz, chcąc uratować sytuację. To nie tak, żeby się brzydził dotknąć tego chłopka (choć brzydził), po prostu ostatniego czasu wolał unikać kontaktu fizycznego. Jakoś weszło mu to w nawyk po tym, jak w szpitalu najmniejszy dotyk zdawał się parzyć jego skórę.
– Długo wam zeszło z tą różdżką – stwierdził Mike, za co przez chwilę James miał ochotę go zabić. Musiał się akurat teraz wygadać?
– Masz nową różdżkę? – zainteresował się (o ironio) Marco, na co Potter przyjrzał mu się kątem oka.
– Tak, tak się złożyło, że stara już się nie nadaje do użytku – odparł spokojnie, próbując zamknąć temat.
– A jaki masz rdzeń? – drążył chłopak. James powstrzymał się od rzucenia czegoś w stylu „a co cię to”. Serio, po co temu palantowi wiedzieć jaki rdzeń ma jego różdżka?
– Róg jednorożca – skłamał gładko z lekkim uśmiechem. W cokolwiek on grał, James nie miał zamiaru się w to bawić. Chciał już pozbyć się towarzystwa… praktycznie wszystkich. Bolała go głowa i miał ochotę się już położyć. Czuł się naprawdę źle. – Ale może skończmy już to przesłuchanie, co? – dodał z lekką irytacją, wywracając oczami. Marco ewidentnie  się speszył.
– Eee… jasne. Wybacz – mruknął, zerkając kątem oka na Dorcas, która zaś wysyłała nieprzychylne spojrzenia Potterowi. Mało go to obchodziło, gdyby miał być szczery.
– To na czym skończyliśmy? – spytała Francesca, jak zwykle próbując zapobiec awanturze. Nikt nie odzywał się przez jakiś czas, patrząc to na Jamesa to na Marco, którzy obecnie mierzyli się wrogimi spojrzeniami.
Nie słuchał ich przez chwilę, skupiając się na delikatnej penetracji umysłu Hiszpana, którego oklumencja była dobra, ale nie na tyle, żeby nie mógł przebić. Widział rozmowę z podejrzanie wyglądającym mężczyzną w jakiejś ciemnej ulicy. Potem spotkanie blondyna z Dorcas, słyszał, jak Marco wypytuję ją o niego. I tyle mu wystarczyło, więc wycofał się delikatnie, wyginając wargi w lekkim uśmieszku.
– Chyba na tym, że pora się już zbierać – stwierdziła Lily, podnosząc się z miejsca. Potter chętnie zrobił to samo, przenosząc wzrok na Łapę. Black musiał domyśleć się, co zrobił jego przyjaciel, podczas krótkiej chwili odłączenia się od świata zewnętrznego.
– /Ewidentnie coś nie gra/ - przekazał Syriuszowi za pomocą telepatii.
Odpowiedziało mu zaniepokojone spojrzenie.
„Zno­wu mierzą się wzro­kiem jak wro­gowie. Każde chciałoby po­wie­dzieć dru­giemu dużo więcej, ale żad­ne nie śmie.”
Éric-Emmanuel Schmitt 
            James szedł do Dziurawego Kotła z tyłu grupy, pozwalając myślom błądzić bez konkretnego celu. Jak przez mgłę docierały do niego głosy rozmawiających wesoło przyjaciół, jednak był na tę chwilę zbyt rozkojarzony, by zrozumieć sens wypowiadanych przez nich słów.
Nie mógł skupić się na jednym temacie rozmyślań, przez co żadna myśl nie była do końca sensowna. Z jednej strony myślał o Marco, jego możliwych zamiarach i konsekwencjach, jakie mogą one nieść. Z drugiej wzrok uciekał mu co jakiś czas na idącą przed nim Lily i nie mógł przestać myśleć o ich pocałunku. Zastanawiał się, co by było, gdyby wtedy nie uciekł, gdyby pozwolił akcji się rozwijać, nie tak jak planował los. Z dnia na dzień coraz bardziej czuł, że los go nienawidzi. Kolejna część jego myśli skupiała się na ślubie. Jego ślubie. Syriusz miał rację, był tchórzem. Najzwyczajniej w świecie bał się postawić dziadkom, choć z logicznego punktu widzenia nie miał ku temu żadnych powodów. Wiedział, że jego ojciec mimo licznych (licznych, licznych) wad był bardzo rozsądnym człowiekiem i odpowiednio zabezpieczył go, w razie gdyby jego rodzice postanowili pozbawić jego pierworodnego majątku, więc w chwili śmierci Charlesa największa część skarbu rodzinnego Potterów została pełną własnością Jamesa i choćby nie wiadomo co się działo, on osobiście musiałby wyrzec się rodu, by go stracić.
Uśmiechnął się ironicznie na myśl, jak wiele jego ojciec musiał włożyć wysiłku w zapewnienie mu tego majątku. Jak to było… Najpierw wraz z ojcem zamordował swojego wujka, czyli starszego brata dziadka Jamesa. Potem majątek przejął jego syn – kuzyn Charlesa, który zaledwie miesiąc później został wydziedziczony przez rodzinę za morderstwo małej Cindy Potter – starszej siostry Rogacza. Stracił tytuł, pieniądze, dobre imię, żonę – wszystko. Został sam z córką, której matka zażądała rozwodu po wydziedziczeniu jej męża z szlacheckiego rodu. I w ten sposób James po śmierci ojca stał się jedynym, prawowitym właścicielem majątku swojego pradziadka. To mogłaby być naprawdę tragiczna dla jego rodziny historia, gdyby nie jeden, malutki fakt – nikt nie był niewinny w tym ciągu morderstw. Arthur Potter otruł herbatę swojego brata, zaś Charles wmieszał kuzyna w  morderstwo swojej córki i zainicjował wszystko tak, by cała wina spadła na niego. Oczywiście James wiedział, że jego ojciec miał największy wkład w to morderstwo, ale mimo to często wmawiał sobie, że po prostu o tym wiedział i nie zareagował. Miał nadzieję, że tak było.
Nadzieja matką głupich – odezwał się rozum.
Nie powinieneś źle o nim myśleć – wtrąciło serce. – Przecież zrobił to wszystko dla ciebie. 
Zrobił to, żeby mieć nad tobą większą kontrolę, nie daj się oszukać – zaprzeczył rozum.
Nie wiesz tego. Może w swój sposób chciał okazać ci troskę – wykłócało się serce.
On w to nie uwierzy. Nie jest głu…
Czekaj! – przerwało serce. – Czuję, że coś się dzieje….
– Ja wiem – cichy głos Lily Evans przedarł się przez niewidzialny mur, jaki oddzielił go od przyjaciół, gdy pozwolił przejąć myślom kontrolę nad jego koncentracją.
Co ona może wiedzieć?
Wie już, co do niej czujesz! – rozradowało się serce, przyśpieszając swój zwykły, rutynowy rytm.
Pewnie już wie, że znasz Marco – stwierdził ponuro rozum.
Tu nie może chodzić o uczucia – stwierdził instynkt. – To będzie coś tylko trochę groźnego dla ciebie, nie ma czym się martwić.
– Wiesz… – powtórzył powoli. – Co wiesz? – spytał, przybierając niewinny wyraz twarzy.
– Użyłeś na Marco legilimencji – odparła dziewczyna z godnym podziwu spokojem, przyglądając mu się uważnie. Odetchnął w duchu z ulgą. To faktycznie nic groźnego.
– Tak – potwierdził spokojnie. – Co w związku z tym? – dodał, unosząc lekko brew.
– Dlaczego? – padło pytanie z ust Rudej, na co James przygryzł dolną wargę i odpowiedział:
– Nie oczekuję, że to zrozumiesz. – Przyśpieszył kroku, by nie zostawać zbytnio w tyle. – Ale czasem trzeba, może kiedyś zrozumiesz. Póki co nie mieszaj się w to, Lily – poradził.
– Dlaczego ty taki jesteś? – jęknęła Evans, patrząc na niego niemal z błaganiem. Zawahał się przed odpowiedzią.
– Jaki jestem? – spytał z lekką dezorientacją.
– Taki…  –  Lily patrzyła na niego z niemą bezradnością, próbując znaleźć odpowiednie słowa. – No… no właśnie taki!
Uśmiechnął się lekko, szczerze rozbawiony tym wyznaniem. Sam lepiej nie ująłby tego jaki jest.
– Nie wiem czemu jestem taki – rzekł, nie  ukrywając, jak bardzo rozśmieszyły go próby wyjaśnienia tego, jaki jest.
– Taki trudny… - Evans westchnęła, a on poczuł, że rozbawienie umyka z niego niczym powietrze z przebitego balona.
– Lily…  –  zaczął, jednak nie wiedząc, co powiedzieć, westchnął.
Coś się dzieje – rzucił niespodziewanie instynkt.
Lily się dzieje – odparło serce, wciąż bijące nienaturalnie szybko.
Ktoś na nas patrzy – zaprzeczył instynkt.
James natychmiast rozejrzał się, odrzucając wszystkie pozostałe myśli. Jego podejrzliwość uspokoiła się w chwili pożegnania z Marco, a teraz powróciła z pełną mocą. Przygryzł wargę, odruchowo sięgając po różdżkę, jednak zamarł, widząc w tłumie znajomą twarz.
„Ser­ce i umysł rzad­ko kłamią jednocześnie.”
onathan Carroll
– Wujek! – zawołał wesoło, widząc zmierzającego w jego stronę jasnowłosego mężczyznę.
Thomas Potter, czyli najmłodszy z synów Arthura i Elizabeth, był całkowitym przeciwieństwem swojego brata. Jego jasnobrązowym włosom jak zwykle przydałoby się strzyżenie, gdyż sięgały już ramion, na młodej twarzy widniał szeroki, charakterystyczny dla wujka Jamesa uśmiech. Piwne oczy spoglądały na niego z radością.
– Jami! – krzyknął, na co młodszy Potter wysłał mu mordercze spojrzenie. Jeśli Syriusz usłyszy to zdrobnienie…
– Jami? – usłyszał nad uchem głos (o ironio!) Łapy, który chwilę później wybuchnął śmiechem. – Tego jeszcze nie słyszałem.
– Wiesz co, Syriuszu? Mam dziwne wrażenie, że nie miałeś słyszeć – zaśmiał się Thomas i uściskał najpierw Jamesa, a potem Syriusza.
– Co tu robisz? – spytał Rogacz, ignorując zdziwione spojrzenia reszty. – Ponoć miałeś wrócić…
– Ponoć to się nogi pocą – przerwał mu niecierpliwie wujek. – Czy jakoś tak… Nieistotne. Mieliśmy wrócić na święta, ale ojciec Ali zachorowali i chciała go odwiedzić. To nic poważnego, ale wiesz… kobiety. – Mężczyzna znów zaśmiał się głośno.
Na co dzień Thomas Potter mieszkał z żoną i córką w Marsylii, gdzie wyprowadził się krótko po śmierci swojej pierwszej małżonki. James pamiętał ją niewyraźnie, często widywał ich razem, gdy miał z cztery, może pięć lat. Zmarła w wypadku, choć Rogacz coraz częściej, gdy o tym myślał, zastanawiał się, czy miało to coś wspólnego z faktem, że Catherine nie była kandydatką na żonę, wybraną jego wujkowi przez rodziców, a czarownicą półkrwi, w której mężczyzna po prostu się zakochał. Czy już demonizuje swoją rodzinę? To możliwe, ale nieistotne. Kiedy Thomas doszedł już do siebie po stracie ukochanej zgodził się wyjść za przepiękną Francuzkę – Alię Lacroix, tak jak chciała jego rodzina. Teraz mają małą córeczkę, którą wujek Jamesa całkowicie odciął od swoich rodziców, twierdząc, że i tak zbyt wiele mu zabrali. Przynajmniej to Potterowi udało się podsłuchać.
– Tak… doskonale cię rozumiem – mruknął, kątem oka zerkając na Lily. – A, właśnie… To są Remus, Ann, Francesca, Mike i Lily – przedstawił przyjaciół, pokazując każdego z osobna. – Tego półgłówka już znasz – dodał, patrząc na Łapę.
– Ej!
– A to jest mój wujek, Thomas Potter. Prezentacja skończona, może pójdziemy się czegoś napić? – zaproponował, ignorując urażone prychnięcie Blacka. Nikt nie wyraził sprzeciwu, więc chwilę później kontynuowali spacer do Dziurawego Kotła. 
– Jak się czujesz, młody? – zapytał Jamesa po drodze jego wujek, zwalniając uprzednio, by zrównać się z chrześniakiem. – Myślałem, że zawału dostanę, jak zobaczyłem ten artykuł – dodał, widząc, że Rogacz nie ma nic do dodania po wzruszeniu ramionami. – Pisałem do Dumbledore’a, ale dużo się nie dowiedziałem. Napisał tylko, że nic nie wiadomo, a potem dopiero, jak byłeś w szpitalu. A twój list, że „żyjesz i jakoś leci” nie wyjaśnia zbyt wiele – oznajmił, przypatrując się chłopcy z uwagą. James nie odpowiadał przez chwilę. Nie chciał okłamywać wujka, zdecydowanie nie, ale nie chciał go też martwić. Przecież nie dzieje się nic z czym nie mógłby sobie poradzić sam.
Ta… wybitnie nad wszystkim panujesz – sarknęło sumienie. – Wręcz cudownie masz kontrolę nad tym, co dzieje się w twoim życiu. 
To nie jest takie proste, okay? – odparł rozum.
Nie, bo przecież trzeba byłoby przyznać się do słabości, a to go całkowicie przerasta – kłóciło się sumienie.
Słabość jest dla słabych! – wtrąciła swoje trzy knuty duma.
Odezwij się, bo im dłużej milczysztym bardziej go martwisz – zauważył mądrze instynkt.
Ale James milczał do końca drogi.
„W ciszy two­je ser­ce znaj­dzie od­po­wie­dzi, których ro­zum zna­leźć nie potrafi.”
Phil Bosmans
– Zakładał na głowę pieluchę i biegał po domu, krzycząc, że jest kapitanem pieluchą.
Lily po raz kolejny wybuchnęła śmiechem, słuchając opowieści wujka Jamesa. Większość dotyczyła dzieciństwa chłopaka, który teraz siedział naprzeciwko niej z lekko zaróżowionymi policzkami, co było tak uroczym widokiem, że zaczęła zastanawiać się, dlaczego Potter nie zawstydza się częściej. Naprawdę wyglądał jak zupełnie inna osoba.
– A ma pan może jakieś zdjęcia? – zapytał Black, wysyłając Potterowi złośliwe spojrzenie.
–  Co ty myślisz, że noszę upokarzające mojego bratanka zdjęcia w portfelu? Bo tak się składa, że mam jedno. - Wujek Pottera zaśmiał się i wyciągnął z kieszeni portfel, po czym pokazał im zdjęcie, na którym mały chłopiec biegał po pokoju, znikając i pojawiając się w kadrze z pieluszką na głowie, spod której wymykały się czarne, stojące dęba włoski. Potter jęknął i uderzył głową w stolik, który zajmowali w Dziurawym Kotle.
– Wujek, co ja ci zrobiłem? – spytał zbolałym tonem.
– Ty? Nic – odparł mężczyzna, po czym zwrócił się do reszty. – Ale kapitan pielucha pewnego dnia nie wyhamował przed szafką. Byście słyszeli ten ryk – dodał ze śmiechem.
– Nie myślał pan o sprzedawaniu tych zdjęć? – zapytał Mike, przyglądając się fotografii. – Dziewczyny w Hogwarcie mogły by sporo zapłacić za takie coś – dodał.
– Dam wam sto odbitek, ale dwadzieścia procent idzie do mnie – zaproponował pan Potter, co tamten podsumował bezradnym jękiem.
– Wujek…
– Racja, dzieciaku. Dwadzieścia pięć, panowie.
Lily zaśmiała się, na co James uniósł na nią wzrok zbitego szczeniaka.
– Daj spokój, James – rzuciła Ann, zabierając Mike’owi zdjęcie. – To strasznie słodkie.
– Miałem trzy lata – mruknął chłopak. – Po co to rozpamiętywać?
– Bo taki rozkoszny był z ciebie dzieciaczek – odparł złośliwie Remus, uśmiechając się szeroko. I wtedy Lily zrozumiała, czemu Huncwoci tak męczą biednego Jamesa. Zapewne sytuacje, w których mogliby mu dogryzać i zawstydzać zdarzały się rzadko, więc każdą okazję wykorzystywali w stu dziesięciu procentach.
– Och, spadaj.
– Oj, Jami… to serio jest urocze, nie rozumiem, czemu się dąsasz – dogryzł Potterowi Davis. Gdyby nie wspomnienia wszystkich chwil, w których James nie powstrzymywał się od złośliwych komentarzy, Lily byłoby go szkoda, ale w tej sytuacji… z coraz to większym rozbawieniem oglądała zażenowanie chłopaka.
– Nie dąsam się – warknął James.
– Wcale – zironizowali równo Huncwoci, na co pozostali (nie licząc młodszego Pottera) zaśmiali się.
– Jesteście bezbłędni – stwierdził wujek Jamesa. – Wyślę wam kiedyś te odbitki – obiecał, za co został obdarzony kolejnym morderczym spojrzeniem ze strony bratanka. – Syriusz, nawet nie spytałem: jak rodzice?
– Świetnie – odparł ze śmiechem Black. – Uciekłem z domu, więc pewnie impreza trwa dwadzieścia cztery godziny na dobę.
– Uciekłeś? – powtórzył mężczyzna. – Zuch chłopak – dodał, uśmiechając się szeroko. – Dobra, dzieciaki. Miło się gadało, ale muszę już lecieć. Może wpadnę po was  z Sil, odprowadzić na peron w czwartek? Chciała się jeszcze z tobą zobaczyć, Jami – rzucił, wstając z miejsca.
– A Sil nie musi jechać do Beauxbatons? – spytał jeszcze Black, marszcząc brwi.
– Dopiero po południu, mają jakiś dziwny ten rozkład jazdy. Zdążymy.
Po krótkim pożegnaniu pan Potter teleportował się, a oni wrócili do Doliny Godryka.
„Myśl sobie, co chcesz, ale rodzina jest wieczna, tak jak Bóg.
Na szczęście.”

Autor nieznany
        Liny boleśnie wżynają się w jego ciało. Voldemort ze skupieniem przygląda się jego lewemu przedramieniu, po czym przykłada do niego koniec różdżki. Szepcze zaklęcie, a on znów czuje przeszywający ból w każdym, nawet najmniejszym, kawałku swojej skóry. Szarpie się z całej siły, ale liny, trzymające go w żelaznym uścisku nie pozwalają na najdrobniejszy ruch. Magia szaleje wewnątrz niego, chcąc rzucić się na napastnika i odeprzeć atak, jednak coś, o czym nie ma siły myśleć, nie pozwala na to. Skupia się na natłoku obcej mocy, która zaczyna powoli go wypełniać. Coś wdziera się do jego ciała i zdaje się rozdzierać go na części. Na chwilę wszystko ustaje, przez zalane krwią, łzami i potem oczy widzi triumfalny grymas na twarzy Voldemorta, który wciąż wpatruje się w jego przedramię. Coś się z nim dzieje, czuje dziwną pustkę w swojej głowie i ciele, jakby coś mu zabrano. Nie czuje nic w miejscu, gdzie coś zdecydowanie powinno być. 
Głośny  trzask sprawił, że otworzył oczy. Szybko przetarł twarz ręką, jakby chcąc się upewnić, że krew i łzy na niej były, tak jak samo wspomnienie, tylko nocnym koszmarem. Podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na Łapę, który zapewne był osobą, która wywołała dźwięk odpowiedzialny za wybudzenie Pottera z koszmaru.
– Książe gotowy do drogi? – rzucił Black z lekkim uśmieszkiem, ciskając w Jamesa poduszką, przed którą ten zdążył się uchylić.
–  Skończ już z tym księciem – westchnął Rogacz, wstając z łóżka i idąc w stronę szafy.
– Kiedy to naprawdę trafna ksywka – oburzył się Syriusz, na co Potter pokazał mu palcem, co o tym myśli. – Ojejej, takie brzydkie rzeczy księciowi nie wypadają – dodał, na co James wywrócił oczami.
– Księciu, palancie. Naucz się gramatyki – mruknął, uśmiechając się lekko, przy wciąganiu spodni na nogi.
– Księciu… księciowi… Co za różnica? Wiesz o co mi chodzi. I przestań się zachowywać jak Lunatyk. – Syriusz prychnął, siadając na swoje łóżko.
– Jego nie ma, to ktoś musi, nie sądzisz? – rzucił z lekką ironią Rogacz, zakładając bluzę. – Jedliście już? –dodał, zmieniając temat
– Nie, wszyscy czekają, aż jaśnie książę się obudzi – odparł Syriusz.
– Powiedz, że mogą jeść, nie jestem specjalnie głodny. – Po wypowiedzeniu tych słów zamknął się w łazience, by nie musieć słuchać wywodów Łapy na temat tego, jak ważnym posiłkiem jest śniadanie.
Zszedł na dół niecałe dziesięć minut później. Otworzył usta, by przywitać się z wszystkimi, kiedy poczuł, że ktoś, wskakuje mu na plecy, a następnie obdarza jego policzek lekkim całusem. Odruchowo złapał za łydki tej osoby, by zapobiec upadkowi.
– Czołem, Jimmy – usłał słodki głosik przy uchu. Jego wargi wygięły się w lekkim uśmiechu.
–  Hej, mała – odparł. – Chcesz celowo skręcić mi kark, czy to twój nowy sposób witania kuzynów? – spytał, na co odpowiedział mu cichy chichot. Postawił dziewczynę na ziemi i przyjrzał się jej uważnie.
Silena Potter była zdecydowanie jedną z tych istotek, które sprawiały, że na twarz wpływał uśmiech, mimo najgorszych zrządzeń losu. Miała długie do pasa, jasne włosy, obecnie związane w warkocz. Wzrostem sięgała Jamesowi ledwo do brzucha, co i tak było dużo jak na dziewięciolatkę.  Jej niebieskie oczka błyszczały wesoło zza zasłony długich, czarnych rzęs.
– Celowo – odparła ze śmiechem.
– Grunt to szczerość – skomentował Rogacz, na co dziewczynka roześmiała się głośno.
– Możemy już iść? Chcę zobaczyć ten pociąg – poprosiła Sil, patrząc na chłopaka błagalnie.
–  Chyba możemy – odparł tamten, patrząc na Huncwotów, którzy pokiwali głowami.
– Tylko wpadniemy jeszcze po dziewczyny – wtrącił Mike.
– To komu w drogę, temu w czas – dodał wujek Thomas i wstał od stołu.
„Używaj da­ru życia. Uśmiechów dzieci, ko­lorów nieba, za­pachu ka­wy, ciepłego wiat­ru i dzwo­nienia tram­wajów. Ciesz się mroźną zimą i upal­nym la­tem. Szczęście to czas. Nie za­pom­nij o tym.”
Michal Viewegh
            Pociąg odjechał równo o jedenastej, kiedy Huncwoci rozdzielili się z dziewczynami i całą czwórką siedzieli już w przedziale. James rozłożył się na dwóch siedzeniach, kładąc nogi na kolanach Łapy, który po pięciominutowej walce postanowił skapitulować i pozwolić Potterowi siedzieć, jak tylko mu się podoba. Remus tradycyjnie sięgnął po książkę, którą zabrał mu siedzący obok niego Mike i wyrzucił za drzwi przedziału, zastrzegając, że kto wstanie jest palant. Lupin odpuścił, wiedząc, że przyjaciele nie pozwolą mu spędzić całej podróży z nosem w książce.
– Co robimy? – spytał Skrzydlak, patrząc na każdego z Huncwotów po kolei.
– Oddychamy – odparł z leniwym uśmieszkiem James, na co blondyn przewrócił oczami. – No co? Ty tego nie robisz? – spytał. Mike wstrzymał oddech i pokręcił przecząco głową. Potter parsknął śmiechem, podczas gdy Remus przywołał sobie książkę i podjął się kolejnej próby zagłębienia w niej, jednak James nachylił się i wyrwał mu ją z ręki, samemu spadając z siedzeń. Pozostali Huncwoci ryknęli śmiechem.  – Uwaga, bo się zapowietrzycie – mruknął Potter, wstając z ziemi i rzucając książką w Mike’a. – Oddychasz – zauważył, na co chłopak zaklął siarczyście.
– Te, wyrażaj się, młody człowieku – zganił go Syriusz, próbując zepchnąć sobie z kolan nogi Jamesa, który powrócił do wcześniejszej pozycji.
– Przypomnę ci to, jak ktoś znowu gwizdnie ci sprzed nosa naleśniki – odparował Mike. Syriusz przedrzeźniał go przez chwilę, potem Davis zaczął przedrzeźniać przedrzeźnianie Łapy, a potem James już się pogubił, kto kogo przedrzeźnia.
– Zamknijcie się obydwaj – warknął w końcu Remus, zasłaniając uszy rękami. – Tego nie da się słuchać.
– Wyjątkowo się z nim zgodzę – powiedział James, na co Lupin rzucił mu urażone spojrzenie.
– Co to znaczy, że wyjątkowo? – oburzył się. Potter zrobił najbardziej niewinną minkę, na jaką było go stać i wzruszył ramionami.
– Ej, Remmy, ty nie powinieneś być w przedziale prefektów? – spytał niespodziewanie Skrzydlak. Remus wzruszył ramionami.
– Nie jestem naczelnym – odparł – ale to nawet lepiej. Z moją wilczą przypadłością mógłbym się nie wyrabiać.
– Taaak? – Syriusz uśmiechnął się podejrzanie. – A moim zdaniem Dumbledore znalazł kogoś bardziej odpowiedzialnego na to miejsce. Kogoś grzeczniejszego… spokojniejszego…
– Skąd ta pewność? – spytał Mike, patrząc uważnie na Blacka. – Wiesz, kto jest nowym prefektem? – zasugerował, po czym zapadła cisza. James wpatrywał się w sufit przedziału, próbując nie wmieszać się w tę rozmowę.
– Wiem – odparł w końcu Łapa, na co James jęknął w duchu. Kolejna chwila ciszy minęła na rozmyślaniu możliwego planu ucieczki z przedziału.
– Kto? – spytał widocznie zainteresowany Remus, patrząc na Blacka. Ten ledwo zdążył otworzyć usta, a rozległ się krzyk:
– POTTER!
 ----------------------------------------
W następnym rozdziale:
– Kim jest prefekt naczelna?
– Władcy Slytherinu
– Nowi uczniowie
– Rozmowa z dyrektorem
Uwaga! Będę przemawiać:
Rozdziały będą wstawiane jak mi wygodnie. Kończę z ustalaniem terminów, bo to się nigdy nie kończy dobrze. Mam akurat duży natłok weny (alleluja), więc nie powinno być źle, ale są wakacje, co jest równoznaczne z częstymi wypadami (i jest leniem), więc rozdziały mogą nie pojawiać się super często (w sensie jeszcze rzadziej niż teraz?)
Pozdrawiam!
Wasza ukochana (tsa, jasne) Ann Black