Następnego ranka James i Syriusz pojawili się na śniadaniu dopiero po dwukrotnej interwencji Remusa i Mike’a, którzy dosłownie siłą wciągnęli przyjaciół z powrotem do świata codziennego. Wszyscy już jedli przegotowane przez Julie, która od świtu krzątała się po kuchni, śniadanie. James osobiście uwielbiał ją z całego serca. Odkąd pamiętał była w jego domu. Nieraz zdarzało się jej pomagać Potterowi w doprowadzeniu się do porządku po bolesnych awanturach z ojcem, by potem przynieść chłopakowi kubek kakao i domowej roboty ciasteczka, nawet jeśli wykraczało to poza jej godziny pracy. Przywitał się cicho z rodziną, uśmiechając słabo w stronę przyjaciół i zajmując wolne miejsce przy stole między Francescą i Syriuszem.
– O której to się wstaje, moi drodzy? – spytała, niby spokojnie, Elizabeth. Łapa, jakby od niechcenia, spojrzał na swój zegarek, i odparł:
– Najwidoczniej o dziesiątej. James kopnął go pod stołem w kostkę.
– Daj spokój – mruknął. – Po prostu trochę się zagadaliśmy w nocy – wyjaśnił dziadkom, uśmiechając się słabo. – Na to wygląda – powiedziała tylko Elizabeth. Reszta śniadania minęła w ciszy.
– /A myślałem, że śniadanka z moją rodzinką są złe/ – usłyszał James w głowie głos Syriusza.
– /Ty akurat powinieneś wiedzieć, że można się przyzwyczaić/ – odparł tylko, próbując skupić się na tłumieniu odruchu wymiotnego po zjedzeniu niewielkiej ilości owsianki. Nie znosił tego smaku, ale obecnie nic bardziej sytego nie było w stanie przejść mu przez usta.
– /Niby tak, ale atmosfera jest tak napięta, że mam ochotę wcisnąć ci twarz w tę owsiankę/ – przyznał Syriusz. James nie mógł powstrzymać lekkiego uśmieszku, który wpełzł na jego wargi.
– /Czy ludzie tak bardzo zniszczyli świat, że różnica między zabawą, a głupotą stała się niczyim?/ – parsknął, na co Syriusz tylko wyszczerzył się do niego. Ta krótka rozmowa telepatyczna w jakiś sposób poprawiła mu humor.
– James… – zaczął surowo jego dziadek, przez co delikatny uśmiech na twarzy Huncwota zmalał, jednak nie zniknął całkowicie. – Chcielibyśmy, żebyś nam coś wyjaśnił – oznajmił senior rodu, na co chłopak skinął z oczekiwaniem głową.
– Słucham – rzucił po przełknięciu owsianki. Arthur Potter sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął z niej paczkę papierosów.
– To wypadło z twojej kurtki. James, czy ty palisz to mugolskie świństwo? – spytała beznamiętnie jego babcia. Chłopak przyjrzał się paczce z niewinnym wyrazem twarzy.
– Nie – skłamał gładko, przerywając napiętą ciszę. – Nie, to nie moje – dodał i kopnął pod stołem kostkę Syriusza, by wmieszać przyjaciela w zaistniałą sytuację. Black uniósł wzrok znad talerza i, podobnie jak James, spojrzał na papierosy.
– Um, moje też nie – mruknął i wrócił do jedzenia. Rogacz przewrócił oczami.
Jasne, wiedział, że Syriusz próbuje skłonić go do postawienia się rodzince, ale to nie znaczyło, że musi być z tego powodu zadowolony. I nie był. – Dzięki – burknął, nie zwracając uwagi na dziadków.
– Jak zwykle jesteś super pomocny – dodał, wywracając oczami.
– Może gdybyś nie zostawiał papierosów na wierzchu nie byłoby całej sytuacji? – burknął Łapa, widocznie urażony podważeniem jego przydatności.
– Tak się składa, że pożyczyłem je TOBIE, więc na wierzchu zostawiłeś je TY – odparł James, marszcząc brwi.
– Gdybyś nie wypalał swoich w trzy minuty, nie byłoby problemu – stwierdził, wzruszając niewinnie ramionami. Czuł na sobie spojrzenia pozostałych osób, które jednak nie odważyły się wtrącić w „kłótnie” przyjaciół. Kątem oka zarejestrował drżące wargi Lily i… O Merlinie, jak ona pięknie się uśmiecha…
– Oh, nie zapominajmy kto mnie wciągnął w te całe papierosy – mruknął Black, patrząc wymownie w sufit. Potter prychnął cicho.
– Nie zapominajmy również, kto jest na tyle tępy, żeby nie móc odpalić zwykłego szluga pieprzoną zapalniczką – mruknął cicho, wywracając oczami. Syriusz wyglądał jakby miał zamiar uśmiechnąć się na co wspomnienie, ale udało mu się zachować pozory powagi tej kłótni.
– Długo będziesz ciągnąć ten temat? – warknął.
– To było dawno i nieprawda, okej? – dodał. James wykrzywił wargi w złośliwym uśmieszku.
– Ty zacząłeś wspominać.
– No to teraz kończę.
– Jasne, niech wszystko zawsze będzie pod ciebie, w końcu moje zdanie się nie liczy! – krzyknął Potter i wstał gwałtownie od stołu.
To chore – stwierdziła jego duma, ale rozum grał dalej. Syriusz także wstał.
– Wcale tego nie powiedziałem – stwierdził z fałszywym, jednak bardzo przekonującym, niepokojem. Położył dłoń na ramieniu Jamesa i uśmiechnął się uspokajająco. – Siadaj, słoneczko, dokończ śniadanie – poprosił miękko.
Rogacz usłyszał, jak jego babcia wciąga głośno powietrze na nazwanie go przez Syriusza „słoneczkiem”. Hmm… ciekawe… Może jak wmówi dziadkom, że jest gejem odpuszczą mu ten ślub? Zawsze warto spróbować. Odtrącił ze złością dłoń Blacka.
– Straciłem ochotę na jedzenie – warknął, czując, że dłużej nie wytrzyma i po prostu wybuchnie śmiechem.
– Tak samo jak na rozmowę z tobą! – dodał i odwrócił się na pięcie, po czym opuścił pomieszczenie.
– Oj, skarbie… Jimmy… nie gniewaj się! – usłyszał jeszcze krzyk Blacka i pośpieszne kroki za nim. Chłopcy wymienili jednakowe uśmiechy, kiedy już zrównali się na schodach. – Znowu uratowałem ci tyłek – zauważył Syriusz, szczerząc zęby. James tego nie skomentował. Jednak nie sprawiało to, że stwierdzenie Łapy było mniej prawdziwe.
Znowu był mu winny przysługę.
„Wszystkie wielkości świata nie są warte dobrej przyjaźni.” François-Marie Arouet de Voltaire (Wolter)
Lily całkowicie szczerze mogła powiedzieć, że Dolina Godryka należy do jednych z najpiękniejszych miejsc na ziemi. Zielone łąki można było napotkać niemal na każdym kroku między wspaniałymi lasami, które pełne były niewielkich i przyjaznych zwierząt. Wprawdzie nie zdążyła jeszcze poznać osób mieszkających w pobliżu Pottera, jednak szerokie uśmiechy na twarzach przypadkowo napotykanych przechodniów świadczyły o ich uprzejmości i przyjaznym nastawieniu do innych. Wydawało jej się, że zarówno mugole jak i czarodzieje, którzy zamieszkują tę okolicę są wyjątkowo miłymi osobami.
Cóż… wydawało… Wpadła na kogoś przez nieuwagę, w skutek czego poszkodowana osoba upadła na ścieżkę, którą obecnie Lily zmierzała w stronę domu Francesci po powrocie od Jamesa.
Taka krótka dróżka, a już zdążyłam narobić szkód, pomyślała z cichym westchnieniem.
– Bardzo przepraszam – mruknęła ze skruchą, wyciągając dłoń do dziewczyny, którą potrąciła. Była to całkiem przeciętna osoba o delikatnie opalonej skórze, piwnych oczach i włosach koloru mlecznej czekolady, które sięgały ledwo do ramion. Odrzuciła jej pomoc i wstała o własnych siłach, otrzepując dżinsowe ogrodniczki, w które była ubrana i białą bluzeczkę, której zobaczyć mogła tylko kawałek.
– Oh, księżniczka wybaczy, że przeszkodziłam w spacerze – rzuciła dziewczyna i odeszła, zanim Lily była w stanie zareagować. Zmarszczyła brwi. Księżniczka? Wzruszyła ramionami i kontynuowała przerwaną wędrówkę. Nie trwało to długo, gdyż zanim zdołała zrobić choćby parę kroków ktoś ją dogonił i złapał lekko za ramię. Odwróciła się, automatycznie sięgając po różdżkę, gotowa w każdej chwili ogłuszyć potencjalnego napastnika, jednak zrezygnowała z tej czynności, gdy zobaczyła, że zatrzymał ją zwykły, na oko w jej wieku, chłopak.
– Hej, widziałem, że rozmawiałaś z moją siostrą… wszystko gra? – spytał z lekko nerwowym wyrazem twarzy. Lily przez chwilę wahała się, co zrobić, jednak ostatecznie kiwnęła tylko głową.
– Tak, wszystko w porządku… pójdę już – mruknęła i spróbowała wyminąć obcego, jednak nie było jej to dane.
– Poczekaj – rzucił brunet i znów dorównał jej krokiem. – Ja chciałem cię poznać… i… już wcześniej cię widziałem, ładna jesteś i chciałbym… – jąkał się. Przerwało mu westchnięcie.
– Posłuchaj, bardzo mi miło, ale mam chłopaka i nie mieszkam tu na stałe, więc nic by z tego nie wyszło – oznajmiła, próbując brzmieć uprzejmie. Naprawdę nie miała teraz głowy do chłopców, więc musiała coś wymyślić. Nawet jeśli wiązało się to z kłamstwem (nie była pewna, czy jej związek z Aronem się już zakończył, czy Krukon chce jeszcze to ciągnąć).
– Oh… jasne… rozumiem. Szlag, mogłem przewidzieć, że książę mnie wyprzedził – mruknął chłopak, oblewając się lekkim rumieńcem.
– Przepraszam, kto? – spytała, przyglądając się chłopakowi z niewielką irytacją. Spojrzał na nią, jakby zadała najgłupsze pytanie świata.
– Faktycznie nie jesteś stąd – stwierdził ze śmiechem. – Książę… James Potter… Nie słyszałaś tego przezwiska? – spytał, na co Lily pokręciła przecząco głową. Nieznajomy zaczął działać jej na nerwy.
– Mogę ci to wyjaśnić, ale w zamian dasz się zaprosić na lody – zaproponował z lekkim uśmiechem, który zapewne miał być czarujący i uwodzicielski. Evans miała ochotę przewrócić oczami i odejść, jednak ciekawość wzięła górę. No… i każda okazja na darmowe lody (on będzie stawiał, prawda?) jest dobra.
– Niech będzie – zgodziła się i pozwoliła poprowadzić się w stronę pobliskiej lodziarni. – Mam na imię Lily – dodała jeszcze, wymuszając uśmiech.
– Ładnie – stwierdził chłopak i puścił jej oczko. – Edward – dodał na jej pytające spojrzenie. Resztę drogi do lodziarni pokonali w ciszy. Na miejscu Lily zamówiła sobie gałkę waniliowych lodów, za którą zapłacił brunet.
– To o co chodzi z tym księciem? – spytała Evans, gdy już zajęli miejsca na ławce w maleńkim parku.
– To w zasadzie długa historia. Ta rodzina od zawsze była… no wiesz. Z wyższej ligi. Tata zawsze mi mówił, że jak ktoś ma pieniądze, ma wszystko. I oni mieli wszystko. Służba, znajomości, szacunek. Praktycznie nikt ich nie znał bliżej. Mieszkali w tym swoim „pałacu”, stary Potter pracował gdzieś po za miastem, jego żona chodziła wiecznie w jakiejś drogiej biżuterii, więc możesz sobie wyobrazić, jakie zwyczajni ludzie mieli do nich podejście. Moi starsi dalej nazywają ich królewską parą. Wiesz… na początku to miały być złośliwe przezwiska, ale potem samo się przyjęło. Charles Potter był królem, Dorea królową, więc ich syneczek stał się księciem. I to faktycznie do niego pasuje, nie sądzisz? Uczy się w jakimś prywatnym internacie, przyjeżdża tylko na święta i wakacje. Rzadko można go zobaczyć wśród ludzi, a jak już to robią z tego wielką sensację. Przynajmniej tak było kiedyś. Potem, jak już był w tej szkole i wracał tutaj, zaczął łazić z tym Blackiem. Wtedy się zaczęło. Wcześniej z nikim się nie zadawał, a potem zaczęły się wielkie podrywy, szukanie zaczepek, prowokowanie, ładowanie się w kłopoty. Wszędzie było ich pełno. A oboje byli tak samo nieznośni. Traktowali innych jak obywateli niższej kategorii, a jak przychodziło co do czego to zgrywali niewiniątka. Jak dwa książątka – mówił Edward. Lily słuchała go, z uwagą wyłapując każde słowo i każdą towarzyszącą mu nutkę; złości, zazdrości, kpiny, goryczy…
– Twoja siostra nazwała mnie księżniczką… – zaczęła, nawijając kosmyk włosów na palec. – Czyli…
– James Potter jest księciem, czyli wszystkie jego dziewczyny stają się księżniczkami – wyjaśnił Edward z lekkim uśmiechem. – Nie przejmuj się ty…
– Ja nie jestem jego dziewczyną – przerwała Ruda. – To tylko kolega, nie jesteśmy razem – dodała pośpiesznie. Chłopak uśmiechnął się szerzej.
– Więc tym bardziej nie powinnaś się przejmować – stwierdził, kładąc dłoń na stół, blisko jej ręki, którą zdjęła natychmiast, pojmując jego zamiary. – Tylko radzę ci uważać. Dziwne rzeczy się dzieją w tej rodzinie. Dziwne dźwięki z domu, podejrzani ludzie w okolicy… Słyszałaś o tej aferze w Sylwestra? Jedna z łąk wyglądała jak pobojowisko, ogień, jakieś huki… Ponoć Potter był w to zamieszany. No i śmierć jego rodziców… Oficjalnie sprawę wyjaśniono, ale nikt w to nie wierzy – dodał, nagle brzmiąc odrobinę przerażająco. – Wcześniej też nie było za dobrze, ponoć już pokolenia wstecz bały się właścicieli tego domu. A Potter… to ten typ osoby, na które trzeba uważać. Wokół niego dzieją się dziwne rzeczy. Raz podskoczył mu chłopak, z którego siostrą Potter zaczął się umawiać. Nie minęło pięć minut i zaatakowały go szerszenie. Tak po prostu. Potem parę dziewczyn próbowało go „uwieść”. Powiedział im, co o nich myśli, a one nazwały go dziwakiem i odeszły. Daleko nie zaszły, bo wszystkie wpadły do rzeki. Nie było zbyt głęboko, ale nurt był naprawdę mocny. Skończyło się tylko poobijaniem i skaleczeniami, ale swoje przeszły. Co jeszcze… Kiedyś „koleżanka” Pottera zwróciła uwagę jednemu chłopakowi, żeby posprzątał po swoim psie. On nazwał ją pustą idiotką. Potter kazał mu uważać na słowa, to i jego zwyzywał. I wiesz co? Pies tego chłopaka oszalał! Jego własny pies się na niego rzucił. Pogryzł swojego właściciela, rozumiesz?
Lily wytrzeszczyła oczy, patrząc na nowego znajomego z przerażeniem. Jasne, wiedziała, że James miał tendencje do… celebrowania swojej przewagi nad innymi, ale to było po prostu straszne! Choć dziwne… Te wszystkie osoby równie dobrze mogły mieć pecha, jedynym co ich łączyło to fakt, że wszyscy podpadli Potterowi, a on przecież nie mógł używać czarów poza szkołą. Chociaż… w Dolinie Godryka żyli zarówno mugole jak i czarodzieje, czyli ministerstwo nie mogło wykryć namiaru. Ale… to było takie złe.
– Pójdę już – mruknęła, podnosząc się z miejsca. Rozpuszczone lody już dawno skapywały na chodnik.
– Lepiej na niego uważaj, Lily. To wszystko nie mogły być przypadki – rzucił jeszcze Edward, także wstając. Dziewczyna skinęła głową, czując ogromną gulę w gardle. Nagle rozległ się inny głos:
– Roznosimy plotki, Grassfame?
„Nie cierpię rozsiewać plotek, ale co innego można z nimi robić?” Amanda Lear
A wycieczka po lody miała być nudna, pomyślał brunet, z rozbawieniem wypatrując się w przerażone twarze Evans i tego lalusia-idioty. Pamiętał, gnojka. A dokładniej pamiętał akcję „Podłożyć Palantowi Zgniłą Rybę Do Sypialni”. James, nie wiadomo czemu, bardzo wkręcił się w ten numer, więc Syriusz, jak na dobrego przyjaciela przystało, pomagał mu jak tylko mógł. W zasadzie… cieszył się, że usłyszał tę rozmowę. W końcu dobrze jest wiedzieć, co ludzie o tobie mówią, a co mówią o twoim przyjacielu, którego z jakiegoś powodu pewne osoby się boją (Jim był łagodny jak baranek, jeśli się miało do niego odpowiednie podejście), jeszcze lepiej wiedzieć. W końcu mógł wszystko tak ugrać, że do końca wakacji mieliby z Rogasiem świetne zajęcie do końca wakacji, ale sześć lat przyjaźni z Potterem nauczyło go kilku ważnych rzeczy; chociażby, że zanim wykonasz dobry ruch należy się upewnić, czy aby na pewno nie masz możliwości wykonania lepszego, a on miał tę możliwość. Miał też świetny pomysł, jak to wykorzystać.
– Ładnie to tak? – spytał, zbliżając się do pary(?) z cynicznym uśmieszkiem.
– Black… – zaczęła Evans, najwidoczniej biorąc na siebie rolę bohaterki. – Posłuchaj, on…
– Nie z tobą rozmawiam – rzucił Łapa lekceważąco. – Powiem ci Edwin… Edwin, tak? Nieistotne… Powiem ci, że moim zdaniem to przezwisko idealnie pasuje do Jamie’ego, ale on może nie być tak bardzo zadowolony – oznajmił z wyrazem sztucznego zmartwienia na twarzy.
– Więc pomyśl, ile nerwów mu oszczędzisz, jeśli się nie wygadasz – rzuciła ostrożnie Ruda. Syriusz niemal się zaśmiał, ale jak zwykle poczuł irytacje od samego tonu głosu dziewczyny.
– James ma swoje sposoby na wyciąganie z ludzi informacji. Poza tym… czemu miałbym chcieć ułatwić wam życie? Jasne, mógłbym spróbować przekazać mu to tak, żeby nie zaczął od razu planować czegoś złego i takie tam, ale nie mam odpowiedniego powodu, by to zrobić – stwierdził i westchnął cicho. Zobaczył, że Evans gestem daje znać temu palantowi, że ma się wycofać, co ten od razu zrobił, zostawiając Lily sam na sam z Blackiem.
– To co chcesz w zamian za łagodne przekazanie Potterowi tejże informacji – fuknęła dziewczyna, wywracając oczami. – Może zróbmy tak… ja przekażę mu to w miarę delikatnie, a ty obiecasz mi, że zrobisz coś, co zdradzę ci dopiero w szkole, hmm? – zaproponował Łapa z biznesowym uśmieszkiem i wyciągnął w jej stronę dłoń. – Niech będzie – mruknęła Ruda, ściskając ja lekko. Widocznie sądziła, że to nie będzie nic złego.
No cóż…
„W życiu nie ma nic pewnego, ale jedno wiem – trzeba ponosić konsekwencje swoich czynów, przyjąć odpowiedzialność za swoje uczynki.” Cecelia Ahern
Dziadkowie Jamesa mieli wyjechać z Doliny Godryka dzień później. Szczerze? James uważał, że to najlepsze, co spotkało go w tę wakacje. Wreszcie będzie mógł naprawdę odpocząć. Żadnych uwag typu: „Nie garb się”, „Jak chodzisz?”, „Nie wywracaj oczami”, „Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię” i innych takich. W kwestii bycia upierdliwym jego dziadkowie pobili chyba każdego, łącznie z Filch’em. James miał nadzieję, że on nigdy taki nie będzie. W każdym bądź razie nic nie mogło mu zepsuć humoru, a przynajmniej tak mu się wydawało w chwili, w której Arthur i Elizabeth stali pod drzwiami, gotowi do wyjścia. Oczywiście nie ustalili niczego konkretnego w sprawie ślubu, a próby wmówienia dziadkom przez Jamesa, że jest gejem tylko utwierdziły ich w przekonaniu, że Jamesowi małżeństwo jest potrzebne równie bardzo jak włosom Snape’a szampon. Mimo wszystko warto było zobaczyć ich miny, gdy oznajmił, że mają nie spodziewać się prawnuków, gdyż Syriusz jest wspaniałym kochankiem i nie ma zamiaru zrezygnować z seksu z nim. Czy to było konieczne? Jasne, że nie, ale nie mógł oprzeć się pokusie zostawienia ich bez słowa po deklaracji, że bez względu na jego orientacje weźmie ślub z tą dziewczyną. Podsumowując: jego dziadkowie twierdzą, że jest gejem, a on i tak musi się żenić. No cóż, przynajmniej próbował. W każdym bądź razie ślub był problemem, którym miał zamiar zająć się później.
Prawdopodobnie.
Pożegnanie nie było ani długie, ani czułe.
To nieważne. Grunt, że już ich nie ma, pomyślał James, opierając się plecami o drzwi. Odetchnął z ulgą. To były naprawdę męczące odwiedziny. Niedługo cieszył się spokojem, gdyż pięć minut po odejściu jego dziadków znów rozległo się pukanie. Z miną wyrażającą całkowite cierpienie odwrócił się i otworzył, by wpuścić do środka całą bandę, która postanowiła przeczekać pożegnanie u Francesci.
– Poszli w końcu? – spytał Syriusz, odwieszając kurtkę.
– Poszli, poszli – odparł James, zamykając drzwi za Lily, muskając przypadkiem jej ramię wierzchem dłoni.
– To dobrze – stwierdziła Ann – ale proszę jeszcze nie zdejmować kurtek, idziemy na Pokątną – oznajmiła tonem, jakby mówiła, że właśnie każdy z nich wygrał tysiąc galeonów. Potter rzucił jej niezadowolone spojrzenie.
– Po co? – spytał z jękiem. Nie miał najmniejszej ochoty wychodzić z domu.
– Moja mama ma niedługo urodziny – odparła Ann, robiąc błagalną minkę. – No chodźcie, nie chce mi się iść samej – dodała, patrząc na każdego z kolei. Pierwsza odezwała się Lily:
– No… ja mogę iść – mruknęła, mimo ewidentnej niechęci.
– Ja i tak idę – rzuciła Dor. – Umówiłam się z Marco – dodała, zerkając ukradkiem na Łapę, który niewzruszony wbił wzrok w sufit, unikając spojrzenia na proszące oczy Ann. James postanowił wziąć z niego przykład i zainteresować się zawartością swoich kieszeni. Miał dziwne wrażeni, że czegoś mu brakuje.
– To ja też pójdę – mruknął Remus, który zapewne spojrzał swojej dziewczynie w oczy, co było poważnym błędem.
– Ech, i tak nie mam nic do roboty. – Francesca wzruszyła ramionami.
– Ja idę – oznajmił tuż po niej Mike z przesadnym entuzjazmem. Teraz wszystkie spojrzenia wbiły się w Jamesa i Syriusza, którzy z minami niewiniątek wpatrywali się wszędzie byle nie na przyjaciół.
– Wiecie… – zaczął Rogacz, mierzwiąc włosy. – Tak sobie myślę, że jednak się wybiorę – oznajmił, po czym dodał w odpowiedzi na ich pytając spojrzenia: – Przypomniało mi się, że nie mam różdżki.
„Dobre chwile dzisiejszego dnia są smutnymi wspomnieniami jutra.”Bob Marley
– Jak mogłeś zapomnieć o różdżce!?
James westchnął, słysząc to samo pytanie z ust kolejnej osoby, jaką był Syriusz, który postanowił pójść z nim do Olivandera – najlepszego wytwórcy różdżek w całej Anglii – podczas gdy reszta poszła pomóc Ann wybrać prezent dla jej matki. Przewrócił oczami i odparł: z
– Mówiłem już, że używałem przez wakacje bezróżdżkowej i miałem inne rzeczy na głowie. – Wzruszył ramionami i, nie czekając na odpowiedź Blacka, wszedł do pełnego półek i regałów sklepu. Podobnie jak sześć lat temu, właściciela nie było za ladą. – Dzień dobry! – rzucił, czekając na odzew zza półek. Przez chwilę słychać było jakiś szelest, potem kroki, a w końcu zza półek wyłoniła się siwa czupryna starego czarodzieja o osobliwym wyrazie twarzy.
– Ach… pan Potter. Przyznam szczerze, że spodziewałem się ponownie pana zobaczyć – oznajmił z wyrazem zamyślenia na twarzy. – Bardzo się pan zmienił… podobnie jak pana moc… hmm… pomyślmy… wcześniejsza różdżka… 11 cali, mahoń, włos z ogona jednorożca, dość sztywna… ach, naprawdę wspaniała różdżka, szkoda, wielka szkoda – mamrotał mężczyzna bardziej do siebie niż do Huncwotów, którzy wymienili znaczące spojrzenia. Żaden nie miał zamiaru przerywać monologu sprzedawcy. – Teraz… dużo się zmieniło. Może ta? – spytał i podał Jamesowi pierwszą różdżkę. – Brzoza, włos z ogona jednorożca, 12 cali, sztywna…
James machnął różdżką, lecz jedynym co osiągnął było zbicie wszystkich szyb w sklepie.
– Nie, nie. To nie to – mruknął Olivander i odebrał Jamesowi magiczny przedmiot. – Może ta? Mahoń, róg jednorożca, 10 i 1/4 cala, dość sztywna…
Jednak i tym razem się nie udało. Dopiero szósta różdżka okazała się być właściwa. James od razu po wzięciu jej w dłoń poczuł nagły przypływ energii, identyczny, co przy wyborze pierwszej różdżki.
– To ta – oznajmił pewnie, na co Olivander pokiwał głową w skupieniu.
– Bardzo różni się od pana pierwszej różdżki… Cis, włos z grzywy kelpii, 13 i 1/2 cala, sztywna. To wyjątkowy rdzeń, panie Potter – oznajmił. – Rzadko wybiera sobie właściciela… władca takiej różdżki przeważnie ma bardzo skomplikowany i trudny charakter… Kelpie są bardzo przebiegłe, podobnie jak właściciele różdżek z ich włosem. No i jeszcze cis… to mroczne drzewo, bardzo kapryśne. Ta różdżka jest stworzona do rzucania potężnych i okrutnych zaklęć… o ile właściciel naprawdę tego chce – zakończył Olivander, wpatrując się w Jamesa intensywnie. Chłopak skinął głową, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Szybko zapłacił za różdżkę i opuścił sklep, ciągnąc za sobą znudzonego Blacka.
– Już? – spytał głupio tamten, brzmiąc tak beztrosko, że przez chwilę James zastanawiał się, czy to wszystko mu się nie przyśniło. – To co? Teraz lodziarnia? – dodał Łapa, zanim Potter zdołał odpowiedzieć. Ruszyli w stronę Lodziarni Floriana Fortescue, gdzie już siedzieli pozostali Huncwoci, Lily, Ann, Francesca oraz Dorcas w towarzystwie mocno opalonego chłopaka. James zatrzymał się gwałtownie i złapał Syriusza za rękaw, zmuszając go do tego samego.
– To jest ten chłopak Dorcas?