Cholera, co jest z tobą nie tak, Potter? – parsknęła duma.
Powiedz coś, cokolwiek! – rozkazał instynkt.
Sytuacja nie jest jeszcze beznadziejna, ale twoje milczenie wszystko pogarsza, więc mów coś… COKOLWIEK, gorzej nie będzie! – burknął rozum.
Już niemal otwierał usta, ale rozmyślił się i zamknął je, nie chcąc palnąć czegoś głupiego.
Jeszcze nikt, nigdy tak długo nie milczał – stwierdziła duma.
Jesteś ŻAŁOSNY – dodał instynkt.
Odezwij się, człowieku, nie bądź idiotą! – jęknął temperament.
– Co słychać? – rzucił w końcu, znów czując uciążliwą suchość w gardle.
Już lepiej milcz – burknął rozum.
James postanowił udać, że wcale tego nie słyszał (można słyszeć swoje myśli?).
– James… – zaczęła rudowłosa. Po tonie jej głosu rozpoznał, że nie skończy się na beztroskim „wszystko gra, a u ciebie?”. – Przepraszam cię, nie wiem, co mnie napadło, żeby zawracać ci głowę w takim…
– Lily – przerwał jej miękko. – Spokojnie, nie musisz mnie przepraszać, wiem, że nie chciałaś zrobić niczego złego – powiedział spokojnie.
– Nie jesteś zły? – zdziwiła się Evans, na co on westchnął cicho.
– Byłem, ale nie na ciebie – odparł. Lily uniosła na niego wzrok. W jej pięknych, zielonych oczach Potter dostrzegł ciekawość.
– A na kogo? – spytała, marszcząc lekko brwi. Potter przez chwilę nie odpowiadał, zastanawiając się zamiast tego nad tym, co chciał jej powiedzieć.
Bo chciał, prawda?
– Wiem, że przez ostatni czas dość okrutnie bawiłem się twoimi uczuciami. Widziałem, że w końcu zacząłem ci się podobać, ale nie potrafiłem zdecydować, czy warto coś zaczynać. Nie wiedziałem, co mam robić, więc starałem się być jak najdalej ciebie, sądziłem, że osiągnę to przez granie z tobą na dwa fronty. Wiem, że zachowałem się jak dupek, dalej to robię. Tworzę ci mętlik w głowie. Nie myśl, że nie żałuję. Byłem wściekły, bo przez moje gierki groziło ci niebezpieczeństwo. Przepraszam – rzekł, patrząc na swoje owinięte bandażami nadgarstki. Delikatnie przejechał po jednym opuszkami palców, jakby chciał się upewnić, że te przeklęte opaski zniknęły. Dotknięte miejsce zapiekło delikatnie, ale za to nie poczuł nic twardego, zimnego i metalowego.
Ulga była niemożliwa.
– James, przecież to nie twoja wina, że zachowywałam się jak dziecko – westchnęła.
Dlaczego za każdym razem, gdy wypowiadała jego imię, czuł delikatne drganie serca, które w jakiś sposób prowokowało kąciki jego ust do uniesienia się?
– Lily…
– Nie. Teraz ja mówię. Przez pięć lat traktowałam cię okropnie, wiem o tym. Wiem, że nie zasłużyłeś na żadne wyzwisko, które skierowałam w twoją stronę. Wiem, że oceniłam cię dokładnie tak, jak tego chciałeś, nie jestem głupia, James – rzuciła w odpowiedzi na jego pytające spojrzenie. – Może i nie dorównuję ci sprytem, ale głupia nie jestem.
– Nie jesteś – zgodził się Potter, przyglądając jej uważnie. – Nigdy nie sądziłem, że jest inaczej.
– I umiem rozpoznać, kiedy ktoś ze mnie kpi – kontynuowała. Gdyby jego skóra miała w tamtej chwili jakikolwiek kolor, straciłaby go. – Chciałeś, żeby każdy myślał, że to dla żartu, żeby mnie zirytować, ale ja swoje wiem. I może się teraz wygłupie, może nie mam racji, ale wiem, że pytałeś poważnie. Żałuję, że dotarło to do mnie dopiero teraz.
Milczał.
Jej wyznanie zrobiło na nim spore wrażenie, a jak wiadomo na nim ciężko zrobić wrażenie. Znaczy się, dobre wrażenie, bo złe to łatwo. Wiele rzeczy zrażało go do ludzi. Siorpanie, mlaskanie, garbienie się, przesadna nieśmiałość, gadanie na jeden temat, podlizywanie się, niepohamowanie. Okey, może i są to głupoty, ale wystarczyły, żeby osoby, którym te głupoty były bliskie, zostały u niego, na dzień dobry, skreślone.
Wracając do tematu… Lily była niezwykle inteligenta, ale nie sądził, żeby aż do tego stopnia potrafiła go rozszyfrować. Dotychczas tylko Syriusz wiedział, że nie zaprasza jej tylko dla żartu, czy żeby zrobić jej na złość. Chciał otrzymać odpowiedź twierdzącą; to było jednym z czynników, który przyczynił się zrezygnowania z usilnych prób uwiedzenia panny Evans. Zdał sobie sprawę, że zaczęło mu zależeć, więc – o ironio – postanowił dać sobie spokój.
– Wcale się nie wygłupiłaś – odrzekł. Jego głos był tak zachrypnięty, że to jedno zdanie wypowiedziane było niemal szeptem. – Pytałem serio, za każdym razem – dodał. Uniosła wzrok. Spojrzała na niego z nadzieją tak wielką, że miał ochotę na tym skończyć. Nie kontynuować mowy, którą w głowie analizował wiele razy.
Wiele razy gdybał ostatnimi czasy, zastanawiał się, co by było, gdyby udało mu się stworzyć związek z Lily. Każda taka wizja kończyła się tym samym – zranieniem przez niego dziewczyny. Nie chciał tego zrobić, nie jej.
– James… – zaczęła, ale urwała pod wpływem jego beznamiętnego spojrzenia.
– Lily – papugował, jednak bez żadnej kpiny w głosie. – To nie jest najlepszy moment, przynajmniej dla mnie, na angażowanie się w poważne związki. Mam obecnie dużo na głowie i… obawiam się, że zaczyna mnie to przerastać. Nie teraz… – nie z tobą – Przepraszam.
Zapadła cisza. Lily już na niego nie patrzyła; przestała w momencie, w którym mówił, że ma dużo na głowie. Już wtedy spuściła wzrok na ziemię.
– Rozumiem – oznajmiła cicho. – Nie chcę się narzucać.
– Nie przejmuj się. W kwestii nienarzucania się jestem ekspertem – mruknął, uśmiechając się lekko, by złagodzić napięcie. Osiągnął cel, gdy z ust dziewczyny wyrwał się cichy śmiech.
– Jesteś niemożliwy – stwierdziła. Potter przymknął lekko powieki, unosząc delikatnie jeden kącik ust.
– Powiedz mi coś, czego nie wiem – rzucił.
– Na przykład? – spytała Lily. Miała taki ciepły głos. Był gotów się w nim zakochać, a jednak Los wybrał inaczej.
Los go nienawidził.
– Czemu nie jesteś z rodziną? Nie woleliby mieć swojej kochanej córeczki na wakacje przy sobie? – zagadnął. Evans ewidentnie się zmieszała. Mruknęła coś pod nosem, wlepiając wzrok w ziemię. – Możesz powtórzyć? – poprosił, gdy nie zrozumiał żadnego słowa.
– Uciekłam z domu – westchnęła, zwilżając wargi.
James był pewien, że źle usłyszał. Uciekła z domu? Lily Evans uciekła z domu? Grzeczna, ułożona, spokojna pani prefekt? Ta Lily Evans? Przed czym niby uciekła? Przed kochającymi rodzicami, którzy gotowi byli zrobić dla niej wszystko? Niemal się roześmiał. Syriusz uciekł z domu przed rodzicami, głoszącymi rasistowskie poglądy, jemu samemu zdarzyło się zniknąć z Willi Godryka na tydzień lub dwa, gdy miał dość despotycznego ojca i biernej na ból syna matki. Ale Evans? Przed czym ona uciekła?
– Uciekłaś? Dobry żart – parsknął. Najwidoczniej dziewczyna pouczyła się dotknięta tą pół-kpiną.
– Naprawdę! – krzyknęła, na co w głowie Jamesa wybuchła mała rewolucja, która sprawiła, że chwilowo obraz mu się rozmazał.
– Dobra, dobra – mruknął. – To czemu niby uciekłaś?
– Siostra doprowadzała mnie do szału.
I to jest powód? – prychnęła duma.
Za moich czasów z domu uciekało się dopiero po porządnym, brutalnym i bezpodstawnym laniu – wtrącił rozum.
Albo po klątwie – dodał temperament.
Albo po zabraniu czekolady – uzupełniło serce. – Jak on mógł nam wtedy zabrać czekoladę?
I przywalić klątwą.
I zafundować lanie.
W każdym bądź razie…
– Dlatego naraziłaś rodziców na strach i niepokój? – spytał. – Kochają cię i pewnie potwornie się martwią.
Zmieszała się.
– Pewnie tak – bąknęła. – Ale nie chcę spędzać tam wakacji. Ona nie chce mnie znać.
Uwielbiał upór tej dziewczyny. Był cholernie pociągającym wyzwaniem.
– Rozumiem. Też kiedyś uciekłem z domu – przyznał. Lily wysłała mu pełne zainteresowania spojrzenie. – Nie na długo, tylko dwa tygodnie. Byłem wtedy u wujka, genialny facet. Matka odchodziła od zmysłów, przynajmniej za pierwszym razem. Potem, gdy znikałem, wiedziała, że dam sobie radę. Do sedna… uciekłem przed ojcem, byłem strasznym tchórzem. Nie miałem już siły, żeby znosić to, jak mnie poniżał i to tak jak on sobie tego życzył. Myślałem w sumie tylko o sobie, trochę o nim. Na mojej matce odbiło się to najbardziej, bardziej niż przypuszczałem. Nie myślałem o jej reakcji, tylko o ojcu. Chodzi o to, Lily, że kiedy robisz coś pod wpływem emocji, nie myślisz o innych, niewinnych całej sytuacji i to oni stają się najbardziej poszkodowanymi.
No co? Jeśli Evans już wiedziała, jaka była jego sytuacja rodzinna, czemu by tego nie wykorzystać? Zrobi się jej go żal, przypomni sobie jak fantastyczną ma rodzinkę i…
Cholera, był złym człowiekiem.
„Najważniejsze jest, by gdzieś istniało to, czym się żyło: i zwyczaje, i święta rodzinne. I dom pełen wspomnień. Najważniejsze jest, by żyć dla powrotu.”Po zażyciu wszystkich wskazanych przez uzdrowicieli eliksirów, sen nadszedł wyjątkowo lekko, przyjemnie. Była to zaskakująca, ale bardzo przyjemna odmiana. Przespał całą noc bez żadnych koszmarów, a rano obudził się, czując nowy przypływ energii, którą musiał koniecznie wykorzystać i to jak najszybciej. Odrzucił kołdrę, gotów wstać z łóżka, jednak zawahał się, czując uciążliwe pieczenie na nadgarstkach i lewym przedramieniu. Chwilę później już podnosił się do siadu, przez co ból szybko rozprzestrzenił się po całych jego plecach. Z jękiem opadł na poduszki, przymykając powieki. Po wypełniającej go energii zostało tylko wspomnieniem. Jęknął, gdy po tym drobnym ruchu, ból powrócił ze zdwojoną siłą. Nienawidził bezczynności.
Antoine de Saint-Exupéry
Z westchnieniem spojrzał na swój zegarek, leżący na stoliku nocnym, który wskazywał godzinę ósmą rano. Miał ochotę krzyknąć z irytacji. Zdawałoby się, że spał o wiele dłużej.
– No i jak się trzyma nasz pacjent? – usłyszał. Spojrzał w stronę drzwi, w których teraz stała młoda dziewczyna z ciemnymi włosami do ramion i miłym uśmiechem z białym kitlem narzuconym na ramionach. Wzruszył ramionami, nie będąc w stanie chociażby uśmiechnąć się zalotnie, jak to miał w zwyczaju na widok ładnej dziewczyny.
– Okey – rzucił bezbarwnie. Pielęgniarka podała mu tacę z jedzeniem, na którego widok żółć napłynęła mu do gardła.
– Twoi przyjaciele już przyszli – oznajmiła brunetka. – Czujesz się na siłach? – spytała.
– Tak, niech wejdą – rzucił. Dziewczyna uśmiechnęła się i opuściła salę, której próg po chwili przekroczyli Syriusz, Mike, Lily, Ann i Remus.
– Hej, śpiąca królewno – rzucił pogodnie ten ostatni.
Nie odpowiedział.
– Jak się czujesz? – zapytała Ann, razem z Lily i chłopakami siadając przy jego łóżku. Wzruszył ramionami.
– Szczerze mówiąc… bywało lepiej – mruknął. – Mam siniaki i rany w miejscach, o których istnieniu wcześniej pojęcia nie miałem, ale da się przeżyć – odparł szczerze.
Postanowił udawać, że nie widzi ich zatroskanych spojrzeń, które, swoją drogą, mogliby lepiej maskować.
– Boli cię jeszcze? – spytała Ann.
No co ty? Łaskocze!
– Tylko trochę – skłamał gładko i dodał, zanim zdążyli się wtrącić: – Coś się działo przez te ostatnie tygodnie? Coś mnie ominęło? – spytał.
– Nic szczególnego – rzucił Mike. – Wszyscy tutaj wiedzą już o zakonie, mamy nowych członków, szczegóły później… a poza tym, ni…
– Jim, jest jedna ważna sprawa, którą musisz nam wyjaśnić – przerwał Syriusz, widocznie znudzony tym wywodem.
– Err… mówisz? – bąknął, rzucając Łapie lekko płochliwe spojrzenie.
– Owszem, mówię – potwierdził spokojnie Black. – Zechcesz nam może wyjaśnić, skąd wzięły się te nieświeże rany na twoim ramieniu? – spytał, spojrzeniem wywiercając Potterowi dziurę w twarzy.
Przygryzł wargę, jednak cofnął ten gest, chwilę po zorientowaniu się, co robi. Niby od kiedy miał taki odruch?
– To nic – odparł. – Stara historia…
– Którą teraz nam opowiesz – przerwała Ann. Milczał przez chwilę, wypatrując się w swoje dłonie.
– Dajcie spokój – mruknął. – To nic takiego, a ja i tak nie powiem – rzekł.
– Powiesz – stwierdził Syriusz. James nawet na niego nie spojrzał.
– Mam powiedzieć, „a właśnie, że nie”, żeby cofnąć się do poziomu pięciolatków? – sarknął. – Daj sobie spokój – rzucił.
– Nie dam, gadaj – rozkazał Black.
– Nie ma o czym gadać – syknął Potter, czując potworne zirytowanie.
– James…
– Odpuść, co!? Nie jesteś moją matką! – krzyknął w końcu, zaciskając dłonie w pięści. Zapadła cisza. Dopiero po chwili zorientował się czym została spowodowana. Nie unosił się bez konkretnego powodu, a teraz…
Cholera, co się ze mną dzieje?
– J…
– Przepraszam – przerwał znów. – Po prostu… naprawdę nie ma o czym mówić – rzucił.
– Martwimy się o ciebie – szepnęła Ann, przyglądając mu się z uwagą.
– No tak, al…
– Przecież wiesz, że możesz nam ufać – dodała Lily.
– Wie…
– Nas nie oszukasz, James – wtrącił Remus.
– Dobra, ale…
– Więc przestań w końcu kłamać – zarządził Syriusz.
– Dacie mi dojść do słowa? – spytał ironicznie James, starając się nie podnosić głosu. – Te rany…
– Lily!
Drzwi do sali szpitalnej znów się otworzyły, a do środka wbiegli, ku zdziwieniu wszystkich, państwo Evans. Natychmiast zamknęli w uścisku najmłodszą córkę, mówiąc coś szybko i niezrozumiale. James zmarszczył brwi, patrząc na tę rodzinną sielankę, jednak nie odezwał się nawet słowem, dziękując w duchu za przerwanie tego uciążliwego przesłuchania. Syriusz spojrzał na niego i, zupełnie jakby czytał mu w myślach, rzekł ironicznie:
– Wrócimy do tego, skarbie, nie martw się.
Nie skomentował tego.
„Przyjaźń nie potępia w chwilach trudnych, nie odpowiada zimnym rozumowaniem: gdybyś postąpił w ten czy tamten sposób… Otwiera szeroko ramiona i mówi: nie pragnę wiedzieć, nie oceniam, tutaj jest serce, gdzie możesz spocząć”– Kochanie, jak mogłaś wywinąć taki numer? – przeraziła się jej mama.
Malwida von Meysenbug
Lily westchnęła cicho, wtulając twarz w ramię ojca.
– Wiem, że źle zrobiłam, przepraszam – szepnęła.
– Nawet nie wiesz, jak się baliśmy – powiedziała Mary Evans. – Tyle złego dzieje się teraz w waszym świecie, a ty tak po prostu zniknęłaś…
– Skąd widzieliście, że tu będę? – spytała, pamiętając o obecności Huncwotów i Ann. Nie chciała robić przy nich szopki.
– Byliśmy u rodziców Ann – wyjaśniła, obdarzając przyjaciółkę córki miłym uśmiechem. – Powiedzieli, że spędzą wakacje w Dolinie Godryka, a tam dziewczyna, chyba Włoszka, pokierowała nas tutaj. Mówiła, że James jest w szpitalu, ale nie mogłam uwierzyć – przyznała, patrząc na bladą, posiniaczoną, ale wciąż piekielnie przystojną twarz Pottera, który wykrzywił usta w lekkim grymasie.
– Nie rób więcej takich rzeczy, obiecaj – poprosił jej tata. Kiwnęła głową, mrucząc ciche „obiecuję”. Zza ramienia ojca zobaczyła, że przez twarz Jamesa przemknął się delikatny cień. Nie mogła dokładnie określić jaki; ni to zazdrość, ni to żal… coś pomiędzy, ten złoty środek, który jednak w tym wypadku nie oznaczał nic dobrego.
– Witam – rozległ się kolejny głos. Odwróciła się na pięcie, by zobaczyć profesora Dumbledore’a, który wraz z Robertem wykroczył do sali. Z ust Pottera wyrwał się męczenniczy jęk.
– Tu nie może przebywać tyle osób! – zauważył. – Ludzie, no!
– Gadaj, skąd masz te rany – polecił Black, całkowicie ignorując nowo przybyłych.
– Rany? Jakie rany? – zdziwiła się pani Evans.
– Żadne – uciął Potter. Lily spojrzała na niego z uwagą. Spojrzenie miał nieco mętne.
– Które rany? – spytał Robert. – Te na obojczyku? Sprawdziliśmy to. Takie siniaki i blizny utrzymują się długo, kiedy powstają w czasie rozwijania magicznego, kiedy ciało czarodzieja jest podatne na urazy. Tyle że nawet takie nie utrzymują się zwykle dłużej niż rok, chyba że są często odświeżane. Wtedy mogą zostać nawet na całe życie.
Po tych słowach zapanował chaos.
Black, Mike, Remus i Ann zaczęli przekrzykiwać się w pytaniach skierowanych do Jamesa, który zaś próbował wtrącić się, by w jakiś sposób złagodzić sytuację. Rodzice Lily rozpoczęli przesłuchanie, chcąc zorientować się w sytuacji, zaś dyrektor i Robert zagłębili się w rozmowie, ignorując zamieszanie w sali.
Ona, jakby nie widziała tego co dzieje się dookoła, zbliżyła się do łóżka Jamesa i spojrzała na niego uważnie.
– To twój ojciec? – spytała cicho. Jej głos nie przebił się grubą warstwę hałasu, jednak Potter usłyszał. Spojrzał na nią nieco płochliwie.
– Co ty?… – zaczął, jednak umilkł pod wpływem jej rażącego spojrzenia.
– Jaki ojciec? – zapytała Ann, która musiała usłyszeć ostatnie słowo przyjaciółki.
– Twój ojciec to zrobił!? – krzyknął Mike, wytrzeszczając oczy na Jamesa.
Nagle wszyscy zamilkli.
Potter przenosił wzrok na każdego z kolei, otwierając i zamykając usta z lekką paniką wypisaną na twarzy. Lily zrozumiała, że czuł się osaczony.
– James – odezwał się miękko dyrektor. – Czy to prawda?
Potter nie odpowiedział od razu, rozglądając się zamiast tego po sali, jakby szukał sposobu ucieczki od tego uciążliwego pytania. Każdy już znał odpowiedź.
– Nie – tchnął w końcu chłopak. – O… oczywiście, że nie – dodał cicho.
Kłamał.
I po raz pierwszy każdy mógł się tego domyśleć.
„Blizny przypomniają nam, że przeszłość była rzeczywistością.”Kolejny tydzień pobytu Jamesa w szpitalu minął mu wyjątkowo powoli. Każdy dzień nudy zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Po tym jednym, pełnym zamieszania poranku, który zakończył się powrotem Lily do domu, kolejne dni nadrabiały chwile pełne wrażeń zwykłą, irytującą nudą.
Lolita Pille
Zaczął popadać w rutynę; budził się, jadł, przyjmował eliksiry, rozmawiał z przyjaciółmi (którzy, na szczęście, odpuścili sobie temat jego ran na ramieniu), potem znowu jadł, przyjmował eliksiry, zasypiał i od nowa. Obudzić się, zjeść, wziąć eliksiry, rozmawiać, zjeść, wziąć eliksiry, spać i tak w kółko. Zaczynał wariować od tego powtarzającego się non stop codziennego rytuału. Mdliło go od tej nudy, dlatego z wielką ulgą przyjął do świadomości fakt, że kilka dni po tym, jak udało mu się wstać bez bólu, został wypisany ze szpitala. Nie czekając nawet na przyjaciół, przebrał się w zwyczajne ubrania, machnięciem ręki zebrał rzeczy, które przynieśli mu przyjaciele i teleportował się pod drzwi Willi Godryka. Otworzył je zdecydowanym ruchem i wszedł do środka.
Natychmiast do jego uszu wdarł się poranny gwar, który świadczył, że, mimo wczesnej pory, cały dom jest już na nogach. Słyszał głosy, krzyki, kłótnie, przez które delikatny uśmiech wykrzywił jego wargi. Brakowało mu tego. Z pewnym wahaniem skierował się po długich, krętych schodach na pierwsze piętro, gdzie w połowie drogi słyszał już, jak Syriusz popędza pozostałych.
– Co za różnica!? Ubierz jakąkolwiek, nie bądź babą, Mike! – krzyczał w stronę zamkniętych drzwi, które prowadziły do pokoju gościnnego.
– Nie bój się, James ci nie ucieknie! – odkrzyknął Davis.
Był zmuszony się nie zgodzić.
– Łał, Skrzydlaczku, twój brak wiary we mnie jest naprawdę raniący – zironizował. Syriusz odwrócił się tak gwałtownie, że uderzył kolanem o komodę, przez co rozległ się głośny trzask i wiązanka przekleństw z ust Blacka, który stracił równowagę i wylądował tyłkiem na ziemi. Potter zaśmiał się cicho i podszedł do przyjaciela, by pomóc mu wstać. – A sądziłem, że choć trochę się ucieszysz – rzekł z udawanym smutkiem, podnosząc Łapę z błyszczących paneli.
– Jeśli powiesz, że uciekłeś, to przysięgam, że cię uderzę – burknął Syriusz, strzepując niewidzialny pył z koszulki.
– Nie uciekłem – oznajmił spokojnie Potter. – Dostałem wypis.
– Taak? A ja ci nie wierzę – powiedział Black, przechylając lekko głowę na lewo.
– Taak? A ja mam dowód – przedrzeźnił go James, podając przyjacielowi kartkę, którą przy wyjściu wręczyła mu recepcjonistka. Syriusz przyjrzał się dokładnie wpisanym na pergaminie słowom, po czym spojrzał na Pottera z podziwem.
– Niepodrobione? Jestem z ciebie dumny – oznajmił ze śmiechem.
– Wiedziałem, że docenisz.
Tym razem zaśmiali się oboje.
– James!
Zanim się obejrzał, widok przesłoniła mu burza blond włosów. Śmiech zamarł mu na ustach, gdy pouczył mocny ucisk na szyi, karku i ramionach. Łagodnym, aczkolwiek zdecydowanym, ruchem odsunął od siebie Francesce, która spojrzała na niego z lekkim zmieszaniem.
– Wybacz – rzuciła. – Co ty tu robisz?
– A co? Nie wolno mi już przebywać we własnym domu? – zaśmiał się nieco sztucznie. Napięcie w pokoju zacznie się zwiększyło.
– James! – rozległy się kolejne głosy. Chwilę później, razem z Huncwotami, Ann i Francescą, siedział już w salonie, słuchając szczebiotania przyjaciół, a raczej udając, że słucha. Gadali w piątkę równocześnie, niby jak miał cokolwiek zrozumieć?
Z ulgą powitał dźwięk dzwonka do drzwi, który uciszył chmarę monologów.
– Megan, otwórz! – krzyknął James do pokojówki. Następnie usłyszeli otwieranie drzwi i czyjeś głosy. Kilka sekund później próg pokoju przekroczył Albus Dumbledore we własnej osobie, a tuż za nim Alastor Moody, Marlena McKinnon, Frank Longbottom i Perwettowie – bliźniacy trzy lata starsi od Huncwotów o płomienno rudych włosach i pokrytych piegami policzkach. Potter podniósł się z miejsca, by przywitać gości.
– Witam, dyrektorze – rzucił z pozoru wesołym tonem.
– Jak miło cię widzieć w dobrej formie, James – odparł starzec, ściskając rękę ucznia.
Kiedy wszyscy już się przywitali, a Megan podała każdemu herbatę, Potter postanowił pominąć już wszystkie zbędne uprzejmości i spytać w prost:
– Co pana dyrektora sprowadza?
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Ciszę przerywał tylko dźwięk uderzania łyżeczki i ścianki filiżanki, gdy Marlena zamieszała herbatę.
– Myślę, że wszyscy znają odpowiedź – rzekł Dumbledore. Wesołe ogniki w jego oczach przygasły znacznie. – Chcielibyśmy, żebyś opowiedział nam, co dokładnie wydarzyło się w czasie porwania.
„Pamięć serca unicestwia złe wspomnienia, wyolbrzymiając dobre, [...] dzięki temu mechanizmowi udaje nam się znosić ciężar przeszłości.”—————————————-
Gabriel García Márquez.
W następnym rozdziale:
- Co opowie James?
- Dalsza część wakacji
- Spotkania spodziewane i te mniej
- Goście, goście
Wybaczcie, że dopiero teraz, ale tak się składa, że mam akurat imprezę urodzinową (tak przybyło mi latek) i jakoś nie było czasu wstawić wcześniej.
Można liczyć na komentarz z okazji urodzin?